25 października 2017

Archiwum - Wywiady


Tekst z 28 września 2013 r. 
Jubileusz Ireny
W kwietniu wyraziliśmy Bogu wdzięczność za 70. urodziny Ireny Rębisz, dziś osoby samotnej, ale pod troskliwą opieką syna Marka i Agnieszki, jego żony. Zresztą tak okazywany szacunek ogarnął Martę i Jeremiasza, ich dzieci. Odnosi się to w pełni do córki Marleny i Fryderyka, jej męża, oraz Jonatana, ich syna, mieszkańców Szwecji. Fakt ten z wdzięcznością i radością cały czas podkreśla.
Oto rozmowa z okazji Jubileuszu.

Poznałem Ciebie wcześniej niż spotkaliśmy się w zborze. Wpatrywałem się bowiem wielokrotnie w zdjęcie z Twego chrztu zamieszczone w miesięczniku „Chrześcijanin”.
Chrzest wiary przyjęłam 6 grudnia 1959 roku zanurzona przez prezb. Aleksandra Rapanowicza, ówczesnego przełożonego. Byłam wtedy młodziutka, miałam 16 lat, co łatwo przecież obliczyć. Wraz ze mną ochrzczony został Ignacy Fochtman, Janina, jego żona, i Zdzisława, ich córka.

Notatka we wspomnianym miesięczniku podaje, co zresztą potwierdzają księgi zborowe, że przedtem byłaś związana ze Świadkami Jehowy, tak zresztą jak wspomniana rodzina.
Urodziłam się w Gdyni, a przed przyjazdem do naszego miasta mieszkałam w Oliwie. Moja ciocia była w tej organizacji, więc mama też uczestniczyła w tych spotkaniach i zawsze brała swoje dzieci, a więc mnie i mojego brata. Tylko taki był mój związek. W Szczecinie mieszkam od 1950 roku.

Księgi zborowe informują ponadto, że wtedy chrzest wiary przyjmowało proporcjonalnie sporo Świadków Jehowy. Jaka jest tajemnica tego duchowego procesu?
Po przyjeździe do Szczecina mama uwolniła się od swej rodzonej siostry, a że bardzo lubiła czytać Biblię, więc powstawały wątpliwości odnośnie do dotychczasowego nauczania. W tym procesie nie odegrał roli żaden człowiek, lecz Słowo Boże ożywione przez Ducha Świętego. Zaczęła więc szukać społeczności, z którą mogła się identyfikować pod względem zasad wiary. I tak trafiła do ówczesnej siedziby naszego zboru. Osobiście nawróciłam się w Warszawie, bo z Leonem Dziadkowcem, ówczesnym liderem młodzieży, uczestniczyliśmy w różnych spotkaniach w kraju, a nawet zapamiętałam udział w synodzie. Oczywiście, nie byłam delegatką uprawnioną do głosowania.

Te wędrówki wynikały zapewne z troski o umuzykalnienie nie tylko zborowej młodzieży?
Tak, istniał chór, w którym śpiewałam, a także - co wtedy było ewenementem - zespół mandolinistów. I chórem, i zespołem kierował wspomniany już Leon Dziadkowiec.

W Twej biografii są niepowodzenia związane z małżeństwami. Śmiem o to zapytać, bo zapewne wiesz, że nie należę do autorów, którym odpowiada jedynie hagiograficzny opis.
Nie mam żadnych zahamowań przed odpowiedzią, choć to temat bolesny. Wyszłam za mąż za rówieśnika, syna ówczesnego zastępcy przełożonego, a potem przełożonego zboru na Kujawach, miałam wtedy 19 lat. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale powiem, że moja mama była radykalnie przeciwna temu związkowi, uważała, że jesteśmy za młodzi i sobie nie poradzimy (widocznie matczyne serce coś przeczuwało), co spowodowało, iż nie udzielono nam ślubu kościelnego. Wyjechałam po ślubie cywilnym z teściami do Inowrocławia, mąż odbywał wtedy obowiązkową służbę wojskową, urodził się nasz syn Marek. Mimo opieki ze strony szczególnie teściowej, po powrocie męża z wojska, wróciłam do Szczecina, nie widząc możliwości kontynuowania tego związku, a detale świadomie pomijam. Po kilku latach ponownie wyszłam za mąż, a mały Marek mówił o nim, że „tata wrócił z wojska”. Ten związek się rozpadł z innego powodu, bo musiałam chronić Marka i Marlenę, córkę z tego małżeństwa. Po powrocie do Szczecina nie utrzymywałam kontaktu ze zborem, choć cały czas czułam, że tam jest moje miejsce.

Rozmawiamy o tym i dlatego, bo ciekawy jestem, jakie przesłanie ze swoich niepowodzeń, chcesz przekazać teraźniejszej młodej generacji.
Wszystko trzeba rozpoczynać z Bogiem, a szczególnie małżeństwo. Tego mi brakowało. Przepłakałam cały ślub cywilny, bo jak każda młoda panna chciałam być w ślubnej sukience. Brakowało mi matczynego błogosławieństwa, bo mama w swym radykalizmie nie uczestniczyła w ślubie cywilnym i skromnym przyjęciu wydanym przez teściów. Po latach uznała to za swój błąd. Brakowało mi również Bożego błogosławieństwa na tę drogę, bo tak w całej rozciągłości patrzyłam na ślub kościelny, podczas którego przełożony w obecności Kościoła błogosławi w imieniu Wszechmogącego. To wszystko spowodowało moje załamanie, wręcz upokorzenie, choć wiem, że Aleksander Rapanowicz, ówczesny przełożony, sercem był ze mną.

Myślę, że masz pełną duchową satysfakcję, kiedy patrzysz na dwójkę swoich dzieci.
Bez wątpienia! Najpierw, był to rok 1978, nawrócił się Marek (ważną rolę odegrał Ignacy Fochtman, z którym przyjmowałam chrzest). Kiedy skończył szkołę średnią, popierałam jego chęć studiowania w szkole biblijnej, założył chrześcijańską rodzinę, a ich dzieci przyjęły już chrzest wiary. Marlena nawróciła się w 1989 roku, wyszła za mąż za wierzącego Szweda, który misyjnie pracował przez pewien okres w naszym mieście i okolicach. Zresztą w tym czasie mama, syn, a szczególnie wspomniana córka, modlili się o mnie i zachęcali do uregulowania wszystkich spraw przed Bogiem i Jego Kościołem, co ostatecznie nastąpiło w 1992 roku.

W Twój życiorys wpisane jest też fizyczne cierpienie.
Od dziesięciu lat zmagam się z boreliozą, która została dość późno rozpoznana i przyniosła różne konsekwencje. Przeżyłam zawał serca, mam kłopoty ze stawami, na początku października czeka mnie kolejna operacja. W tym wszystkim mam spokój, bo się modlę, co zauważają moi lekarze i pozytywnie komentują. Towarzyszą mi moje ulubione pieśni na czele z „Już się nie bój dłużej” z przepięknym refrenem „Jam nigdy nie sam”, choć lubię też „Kwiat przepiękny znalazłam w młodości” i „Idź pod krzyż z ciężary swymi”.

Twoja najbliższa osoba ze zboru?
Rodzina i Alicja Baczkowska, moja sąsiadka z równoległej ulicy. Jest na każde moje zawołanie, zresztą jak wszyscy nie tylko wymienieni, choć w mniejszym zakresie.

A marzenia?
One nigdy nas nie opuszczają. Najbliższe to pomyślna październikowa operacja, a dalsze to ślub Jeremiasza, mojego poważnego i troskliwego wnuka, planowany mniej więcej w połowie przyszłego roku z członkinią naszego zboru.

Dziękując za rozmowę i dołączając jak najlepsze w Chrystusie życzenia, chcę zamyślić się wraz z Tobą nad Słowem: „Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy.” (1 J 3,1).