Tekst z 7 grudnia 2013 r.
Jubileusz Marka
Marek Linczak 12
listopada przekroczył próg 50 lat. Ma za sobą trzydzieści pięć
lat wiary, bo chrzest przyjął 25 czerwca 1978 roku zanurzony przez prezb.
Aleksandra Rapanowicza. Absolwent Szkoły Biblijnej Zjednoczonego Kościoła
Ewangelicznego. Żona Agnieszka rodem z Pabianic, ojciec Jeremiasza, studenta
Wyższej Szkoły Teologiczno-Społecznej na specjalizacji muzycznej, i Marty,
tegorocznej maturzystki.
Oto rozmowa z tej okazji.
Kiedy mam przed sobą wysokiego,
postawnego mężczyznę, to trudno uwierzyć, że twoje życie po urodzeniu było
zagrożone.
Urodziłem się jako wcześniak, przed ukończeniem
siódmego miesiąca ciąży. Byłem chorowitym dzieckiem. Mój późniejszy wyjazd do
Stanów Zjednoczonych był też z tym związany. Babcia fascynowała się
wiadomościami o uzdrowieniach w tym kraju, więc i taka pojawiła się zachęta do
wyjazdu za ocean.
Nim przejdziemy do tego wątku,
porozmawiajmy o dzieciństwie, bo i ono było trochę skomplikowane.
Moje dzieciństwo, mówiąc delikatnie, było
nieszablonowe. Nie będę wchodził w szczegóły. Mogę jedynie powiedzieć, że
wychowywała mnie mama i babcia ze wskazaniem na babcię, bo mama musiała dużo
pracować, by zapewnić niepełnej rodzinie utrzymanie.
Pojawiły się już w twej relacji Stany
Zjednoczone. Na czyje zaproszenie udałeś do tego kraju?
Na zaproszenie mego taty, który wyemigrował do
USA w 1969 roku, gdzie przebywali już jego rodzice, a moi dziadkowie. Ja w tym
czasie mieszkałem w Szczecinie. Początkowo temu wyjazdowi sprzeciwiała się
mama, ale po namowie babci Agaty zgodziła się na mój wyjazd. Miałem wtedy
skończone trzynaście i pół roku. Otrzymałem paszport jednokrotnego
przekroczenia granicy i udałem się na stały pobyt.
Ktoś mi opowiadał, że w zborze było
niesamowite poruszenie, bo pojawiłem się szybko z powrotem i niektórzy w
pierwszej chwili traktowali ciebie jako zjawę albo jako twego sobowtóra.
Zanim przyszedłem do zboru, musiałem przejść
swoje na granicy w porcie lotniczym w Gdańsku. Wracałem po niecałych trzech
miesiącach i nie miałem ważnego paszportu. Ówczesna straż graniczna nie bardzo
wiedziała, co ze mną zrobić. Chcieli mnie odesłać z powrotem, ale oczekująca na
lotnisku babcia ze swą siostrą robiły wszystko, bym się znalazł na „ojczyzny
łonie”. Podobnie było w szkole. Były też wezwania do siedziby Służby
Bezpieczeństwa. Po powrocie pojawiłem się w zborze, poszedłem na zajęcia
szkółki niedzielnej. To wtedy wzbudziłem poruszenie, bo nikt w zborze nie
wiedział o moim przylocie.
Przejdźmy do twego nawrócenia. Kim
posłużył się Chrystus Pan, aby doprowadzić ciebie do osobistej społeczności z
Nim?
Z radością i wdzięcznością wymieniam Ignacego
Fochtmana. Wraz z Janiną, swą małżonką, przychodził na ulicę Garncarską i
zapraszał babcię i mnie do wspólnego pójścia na nabożeństwa. Był wtedy
kaznodzieją, prowadził chór i grał na fisharmonii w czasie wspólnego zborowego
śpiewu. Sadzał mnie zawsze koło siebie w pierwszej ławce i z tego miejsca byłem
dumny.
Przypuszczam, że niebawem znalazłeś się w
szkółce niedzielnej, czyli na lekcjach nauczania biblijnego dzieci, a potem w
grupie młodzieży.
Tak, w szkółce zaprzyjaźniłem się z Wojtkiem
Nowosadem, a moimi nauczycielkami były Basia Stachowska (obecnie pastorowa Zabłocka
z Terespola), Bogusia Jończyk, pastorowa Irena Józefowicz (obecnie Zbór „Betel”
Bydgoszcz) i Maria Ćwirko (Szymszon). Moim pierwszym liderem młodzieżowym był
Paweł Jończyk, a drugim i ostatnim Ryszard Leśniak mieszkający obecnie w
Kanadzie, którego wydatnie wspomagał Mirosław Zabłocki, wtedy student medycyny,
dziś lekarz i pastor zboru w Terespolu.
Proszę słów kilka o okolicznościach twego
nawrócenia?
Rok 1978 utrwalił się wyjątkowo w mej pamięci. W
tym czasie nawróciłem się, przyjąłem chrzest wiary, zostałem uzdrowiony z
choroby serca, a pod koniec roku zostałem po raz pierwszy napełniony Duchem
Świętym.
Wracając do pytania, zostałem zaproszony jako uczeń
szkółki niedzielnej na wtorkowe nabożeństwo prowadzone wtedy przez młodzież. Z
powodu braku kluczy do zboru udaliśmy się do pobliskiego Parku Gałczyńskiego i
tam dzielono się świadectwami nawrócenia. Klucze dotarły, weszliśmy do zboru i
kiedy powiedziałem, że nie mam, a bardzo bym chciał mieć świadectwo swego
nawrócenia, cała grupa wraz z Ryszardem Leśniakiem, liderem, o mnie się
modliła. Wtedy powierzyłem swoje życie Chrystusowi, ale wróciłem godzinę
później do domu. Babcia otworzyła drzwi i tylko wypowiedziała krótką, pierwszą
frazę reprymendy, bo szybko wręcz zobaczyła, co się ze mną stało. Spędziliśmy
wtedy godzinę w radosnej modlitwie. Był to 9. dzień maja, w ówczesnym
kalendarzu Dzień Zwycięstwa, a w moim dzień uzyskania pełnej wolności w Panu Jezusie.
A chrzest wiary?
Moim „niejakim Ananiaszem” (DA22,12) był Paweł
Jończyk, wtedy kaznodzieja i członek Rady Starszych, i tak znalazłem się w
gronie ochrzczonych, mając piętnaście lat, ale w tej grupie młodsza o dwa lata
była Dorota Zabłocka, obecnie Pawłowska, żona pastora „Antiochii” Wrocław.
Potem szkoła średnia i studia w szkole
biblijnej. Co warto z tego okresu odnotować?
Skuteczne wstawiennictwo pastora, bo komisja
kwalifikacyjna po usłyszeniu, że interesuję się katechetyką odrzuciła moją
kandydaturę. Jeden jednak fakt jest godny szczególnego odnotowania, bo w czasie
praktyki studenckiej w zborze łódzkim za pastorstwa Józefa Suskiego poznałem
Agnieszkę, moją przyszłą żonę. Uczyła się w szkole wieczorowej, prowadziła w
zborze zajęcia katechetyczne i nie przypuszczałem, że nie ma ukończonej
piętnastki, o czym dowiedziałem się na uroczystości z tej okazji, a jestem
starszy o osiem lat. Nastąpił okres tęsknej przerwy, ale gdy skończyła
osiemnaście lat, bardzo szybko pobraliśmy się. Agnieszka jest darem od Boga,
spełnieniem moich marzeń o pełnej wierzącej rodzinie.
Po studiach zostałeś duchownym. Jaki
potoczyły się dalej twoje duchowe losy?
Nie spełniły się moje wcześniejsze marzenia o
prowadzeniu rodzinnego domu dziecka, choć satysfakcję w tej dziedzinie miałem
pracując w różnoraki sposób z tą grupą wiekową (szkółka niedzielna, wakacyjne
obozy, świetlica środowiskowa). Po studiach delegowany byłem do rocznej posługi
w Namysłowie, potem trzymiesięcznej w Oleśnicy, ale cały czas nie zrywałem
kontaktów z macierzystą społecznością. Reprezentowałem ją na kilku synodach.
Tutaj nawróciły się nasze dzieci, co w wymiarze ludzkim jest zasługą Agnieszki,
mojej bogobojnej małżonki, bo moja praca powoduje, że sporo czasu muszę być
poza domem.
Właśnie, gdybyś zapytał, dlaczego teraz
nie angażuję ciebie do posługi kaznodziejskiej, w odpowiedzi podkreśliłbym, że
nigdy nie wiem, kiedy będziesz na nabożeństwie.
Od początku związany jestem z koleją, a od wielu
lat z drużynami konduktorskimi. Choć mamy grafik, to często pojawiają się
zastępstwa z przyczyn losowych. Z tych powodów ograniczam moją aktywność w
zborze. Cieszę się jednak - o dziwo - że teraz proporcjonalnie częściej mogę
być na nabożeństwie, bo przedtem w tym czasie prowadziłem zajęcia
katechetyczne.
Zazwyczaj na końcu pytam o marzenia. Co
jeszcze chciałbyś podkreślić?
Jeszcze raz chciałbym wypowiedzieć wdzięczność
Panu Jezusowi i mojej Małżonce, że w całą rodziną możemy służyć Zbawicielowi.
Obecnie oczekujemy na zapowiedziany w przyszłym roku ślub syna z wierzącą dziewczyną
z naszego zboru i modlimy się, by córka w przyszłości założyła chrześcijański
dom.
Marku, Bracie w Chrystusie, cieszę się,
że jestem wpisany w Twoją, a potem w Waszą biografię (ślub, błogosławieństwo
dzieci). Niech kolejne Twoje dni, miesiące i lata błogosławi Bóg Wszechmogący,
Ojciec i Syn, i Duch Święty!