Tekst z 18 maja 2015 r.
Ziarnem jest Słowo Boże
Mniej więcej trzy miesiące temu swą
okrągłą rocznicę urodzin - jak to zwyczajowo określamy - obchodziła s.
Amelia Wiśniewska złączona z nami przez nawrócenie i chrzest wiary. Z
okazji Jubileuszu poniższa rozmowa z bardzo wyraźnym
przesłaniem.
Przyjęła Siostra chrzest wiary nie tak
dawno, a więc w wieku dojrzałym, choć wychowywana była w rodzinie ewangelikalnej,
zielonoświątkowej. Przypominam sobie, że na początku pastorstwa oddałem
ostatnią posługę (a był to rok 1984) Marianowi Daniszowi, Twemu Tacie, w
niezbyt odległym Barlinku. Zresztą we wspomnieniach jego osoba kojarzy mi się z
początkami pracy w tym miasteczku.
Nim pojawił się Barlinek, moi rodzice mieszkali
koło Lwowa (Firlejówka), a więc na terenach południowo-wschodnich II
Rzeczypospolitej, dziś jest to teren Ukrainy. Tata pochodził z rodziny
niemieckiej. Wymienione przed chwilą nazwisko to wersja spolszczona, oryginalna
brzmiała Danysch.
Jakie fakty z tego okresu należałoby
przywołać, które oczywiście wpisały się w historię rodziny?
Co najmniej dwa, które znam z opowiadań rodziców.
Mój tata był katolikiem, służył w młodości jako ministrant. Został niestety
zgorszony przez księdza, który pewnego razu wygłosił płomienne kazanie aż
wszyscy wraz z ministrantami się popłakali, a gdy znalazł się w zakrystii,
ocenił słuchaczy i swoje intencje w słowach niegodnych przytoczenia. Wtedy
zrodził się bunt, ale i poszukiwanie bezpośredniej drogi prowadzącej do
społeczności z Bogiem. Finałem było nawrócenie, chrzest wiary w zborze, w
którym gromadzili się Ukraińcy i Polacy. Z tego powodu był szykanowany, ale te
doznania nie niszczyły, lecz wzmacniały jego osobistą wiarę.
A drugie zdarzenie było może łatwiejsze?
Niestety, nie. Musieli bowiem błyskawicznie
opuścić swe rodzinne strony wraz z dziećmi. Było to o tyle trudniejsze, że
rodzinie powodziło się bardzo dobrze. Tata był bardzo operatywny – prowadził
młyn, zajmował się stolarką, a mama Waleria hodowała młode prosiaki, bekony (
jak mówiono) na eksport. Otrzymała bowiem wraz z trzema siostrami spadek po
bezdzietnym stryju, który miał duży folwark. Od wierzącego Ukraińca dowiedzieli
się, że są przeznaczeni do wymordowania przez UPA, bo jego nie nawrócony syn
był w tej formacji i zapewne on był źródłem informacji. Rozpoczęła się wędrówka
( w jej trakcie urodziłam się w miejscowości Kozłów), niepewność, głód aż do
osiedlenia się w Barlinku.
Czy ten etap życia był równie uciążliwy?
Początek był trudny. Tata znał język niemiecki i
stał się powiernikiem Niemców. Niektórzy z nich wyjechali za Odrę, a część
pozostała. Przedstawiciele lokalnych władz niekiedy samowolnie postępowali.
Potrafili przyjść do naszego domu i po prostu zabierać wszystko, co w danym
momencie im się spodobało, a tata skromnie dodawał, by czynili swą powinność.
Najważniejsze jednak było to, że w naszym domu powstała mała społeczność
zborowa składająca się z Polaków i Niemców, a mój tata jej przewodził.
Co z tych lat wywarło największe
wrażenie?
Nabożeństwo to była świętość, choć niekiedy
trwało bardzo długo. Towarzyszyłam tacie w odwiedzinach starszych rodzin
niemieckich, których wiek i stan zdrowia nie pozwalał na osobisty udział. W
szkole podstawowej doświadczałam coś z prześladowania, ale uczyłam się bardzo
dobrze, więc jakoś z tym sobie radziłam. Nie było szkółki niedzielnej (zajęć
katechetycznych), ale tata w miarę czasu prowadził wieczory poświęcone czytaniu
Pisma Świętego. Mówiąc ewangelicznie, rzucał ziarno na glebę serc swych dzieci.
Pobyt Siostry w Barlinku nie trwał zbyt
długo.
Do ukończenia szkoły podstawowej. Przyjechałam do
Szczecina, był ogólniak (mała matura), a potem liceum medyczne z internatem,
wyżywieniem i wystarczającym stypendium. Liceum było też moim pierwszym
miejscem pracy (nauczyciel zawodu). Były i następne wraz z późniejszymi
zaocznymi studiami uniwersyteckimi we Wrocławiu. Do Zboru zaglądałam
towarzysząc tacie w trakcie jego nielicznych wizyt, a także samodzielnie.
Zawsze byłam na Zielone Święta, bo z dzieciństwa wyniosłam szczególną atencję
do tego święta.
Wyszłam za mąż za katolika i chcę dodać, że na
mej drodze spotkałam księdza, który nie był formalistą a prawdziwym
duszpasterzem. Nie chcę podawać szczegółów, niech każdy sam sobie je dopowie.
Moja tożsamość duchowa była kształtowana przez Pismo Święte poznane w domu
rodzinnym i osobiście nieregularnie czytane. Kiedy towarzyszyłam mężowi, moja
uwaga skupiona była na żywym Bogu i w imieniu Pana Jezusa prosiłam o pomoc, tym
bardziej że zaczęły powstawać sytuacje, w których czułam się bezradna.
Cenimy chrześcijańskie wychowanie, ale
jednocześnie mocno podkreślamy potrzebę osobistej pokuty, nawrócenia, decyzji
pójścia przez życie z Chrystusem. W jakich okolicznościach nastąpił ten duchowy
przełom?
Było kilka kroków na drodze mojego duchowego
przełomu, powrotu do duchowych korzeni, choć muszę to ująć skrótowo.
Najistotniejsze pod tym względem wydarzenie miało miejsce w 2008 roku i
związane było z naszą solidnie wykształconą córką. Przeżyła ona niesamowity
dramat w swej działalności biznesowej, a ja z kolei świadoma byłam, że sama nie
jestem w stanie jej pomóc. Niemoc, bezradność, różne emocje, różne myśli mi
towarzyszyły. Pojawiła się jedna najistotniejsza, a mianowicie, aby swą
bezsilność powierzyć Chrystusowi w pokornej modlitwie. Konsekwencją modlitwy
był udział w nabożeństwach, modlitwa, systematyczne czytanie Słowa Bożego,
rozrachunek z własną przeszłością.
Śmierć pojednanego z Bogiem taty, a potem mamy -
śmierć siostry i siostrzeńca to też były przystanki na mojej duchowej drodze. W
tych okolicznościach przypomniałam sobie słowa z książki Billy Grahama
(przytaczam z pamięci), który cytował zdanie swego teścia:
„Jedynie ci, którzy są przygotowani by
umrzeć, są gotowi do życia”, a od siebie dodał: „Ja chcę wiedzieć jak
żyć, bym mógł nauczyć się jak umrzeć”.
Kolejnym krokiem wypływającym z pojednania z
Bogiem była grupa katechumenów i chrzest wiary.
Jak odniósł się mąż do postanowienia
Siostry?
Od mojego duchowego przełomu mąż przychodził ze
mną na nabożeństwa, jednak na początku nie akceptował mej decyzji. Kiedy w środę
poprzedzającą niedzielę chrzcielną wróciłam ze spotkania z Radą Starszych, ku
mojemu zdziwieniu i radości oświadczył:
„Jeżeli człowiek wybiera dobrą drogę, to
pozostaje uszanować jego decyzję”.
Chciejmy zakończyć naszą rozmowę
przesłaniem wynikającym z duchowego doświadczenia Siostry.
Będzie ono krótkie i zwięzłe. Najpierw skierowane
do rodziców – tak jak czynili moi rodzice, wychowujmy nasze dzieci w atmosferze
Słowa i modlitwy, choć nigdy nie wiemy, kiedy ziarno Słowa przyniesie plon.
Następne do młodzieży – im szybciej nawiążemy osobistą relację z Chrystusem,
tym lepiej, bo zaoszczędzimy sobie nieprzyjemnych sytuacji. I ostatnie
adresowane do wszystkich – Chrystus nigdy z człowieka nie rezygnuje i póki
żyjemy możemy pojednać się z Nim, czego jestem niezaprzeczalnym przykładem.
Dziękuję za rozmowę. Cieszymy się, że
ziarno Słowa Bożego rzucane przez rodziców, a potem osobiście przyjmowane
przyniosło owoc.
Niech kolejne dni, miesiące i lata w
życiu Siostry i Jej najbliższych błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn, i
Duch Święty.