7 października 2017

Archiwum - Wywiady



Tekst z 18 maja 2015 r.

Ziarnem jest Słowo Boże

Mniej więcej trzy miesiące temu swą okrągłą rocznicę urodzin - jak to zwyczajowo określamy - obchodziła s. Amelia Wiśniewska złączona z nami przez nawrócenie i chrzest wiary. Z okazji Jubileuszu poniższa rozmowa z bardzo wyraźnym przesłaniem.


Przyjęła Siostra chrzest wiary nie tak dawno, a więc w wieku dojrzałym, choć wychowywana była w rodzinie ewangelikalnej, zielonoświątkowej. Przypominam sobie, że na początku pastorstwa oddałem ostatnią posługę (a był to rok 1984) Marianowi Daniszowi, Twemu Tacie, w niezbyt odległym Barlinku. Zresztą we wspomnieniach jego osoba kojarzy mi się z początkami pracy w tym miasteczku.
Nim pojawił się Barlinek, moi rodzice mieszkali koło Lwowa (Firlejówka), a więc na terenach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej, dziś jest to teren Ukrainy. Tata pochodził z rodziny niemieckiej. Wymienione przed chwilą nazwisko to wersja spolszczona, oryginalna brzmiała Danysch.

Jakie fakty z tego okresu należałoby przywołać, które oczywiście wpisały się w historię rodziny?
Co najmniej dwa, które znam z opowiadań rodziców. Mój tata był katolikiem, służył w młodości jako ministrant. Został niestety zgorszony przez księdza, który pewnego razu wygłosił płomienne kazanie aż wszyscy wraz z ministrantami się popłakali, a gdy znalazł się w zakrystii, ocenił słuchaczy i swoje intencje w słowach niegodnych przytoczenia. Wtedy zrodził się bunt, ale i poszukiwanie bezpośredniej drogi prowadzącej do społeczności z Bogiem. Finałem było nawrócenie, chrzest wiary w zborze, w którym gromadzili się Ukraińcy i Polacy. Z tego powodu był szykanowany, ale te doznania nie niszczyły, lecz wzmacniały jego osobistą wiarę.

A drugie zdarzenie było może łatwiejsze?
Niestety, nie. Musieli bowiem błyskawicznie opuścić swe rodzinne strony wraz z dziećmi. Było to o tyle trudniejsze, że rodzinie powodziło się bardzo dobrze. Tata był bardzo operatywny – prowadził młyn, zajmował się stolarką, a mama Waleria hodowała młode prosiaki, bekony ( jak mówiono) na eksport. Otrzymała bowiem wraz z trzema siostrami spadek po bezdzietnym stryju, który miał duży folwark. Od wierzącego Ukraińca dowiedzieli się, że są przeznaczeni do wymordowania przez UPA, bo jego nie nawrócony syn był w tej formacji i zapewne on był źródłem informacji. Rozpoczęła się wędrówka ( w jej trakcie urodziłam się w miejscowości Kozłów), niepewność, głód aż do osiedlenia się w Barlinku.

Czy ten etap życia był równie uciążliwy?
Początek był trudny. Tata znał język niemiecki i stał się powiernikiem Niemców. Niektórzy z nich wyjechali za Odrę, a część pozostała. Przedstawiciele lokalnych władz niekiedy samowolnie postępowali. Potrafili przyjść do naszego domu i po prostu zabierać wszystko, co w danym momencie im się spodobało, a tata skromnie dodawał, by czynili swą powinność. Najważniejsze jednak było to, że w naszym domu powstała mała społeczność zborowa składająca się z Polaków i Niemców, a mój tata jej przewodził.

Co z tych lat wywarło największe wrażenie?
Nabożeństwo to była świętość, choć niekiedy trwało bardzo długo. Towarzyszyłam tacie w odwiedzinach starszych rodzin niemieckich, których wiek i stan zdrowia nie pozwalał na osobisty udział. W szkole podstawowej doświadczałam coś z prześladowania, ale uczyłam się bardzo dobrze, więc jakoś z tym sobie radziłam. Nie było szkółki niedzielnej (zajęć katechetycznych), ale tata w miarę czasu prowadził wieczory poświęcone czytaniu Pisma Świętego. Mówiąc ewangelicznie, rzucał ziarno na glebę serc swych dzieci.

Pobyt Siostry w Barlinku nie trwał zbyt długo.
Do ukończenia szkoły podstawowej. Przyjechałam do Szczecina, był ogólniak (mała matura), a potem liceum medyczne z internatem, wyżywieniem i wystarczającym stypendium. Liceum było też moim pierwszym miejscem pracy (nauczyciel zawodu). Były i następne wraz z późniejszymi zaocznymi studiami uniwersyteckimi we Wrocławiu. Do Zboru zaglądałam towarzysząc tacie w trakcie jego nielicznych wizyt, a także samodzielnie. Zawsze byłam na Zielone Święta, bo z dzieciństwa wyniosłam szczególną atencję do tego święta.
Wyszłam za mąż za katolika i chcę dodać, że na mej drodze spotkałam księdza, który nie był formalistą a prawdziwym duszpasterzem. Nie chcę podawać szczegółów, niech każdy sam sobie je dopowie. Moja tożsamość duchowa była kształtowana przez Pismo Święte poznane w domu rodzinnym i osobiście nieregularnie czytane. Kiedy towarzyszyłam mężowi, moja uwaga skupiona była na żywym Bogu i w imieniu Pana Jezusa prosiłam o pomoc, tym bardziej że zaczęły powstawać sytuacje, w których czułam się bezradna.

Cenimy chrześcijańskie wychowanie, ale jednocześnie mocno podkreślamy potrzebę osobistej pokuty, nawrócenia, decyzji pójścia przez życie z Chrystusem. W jakich okolicznościach nastąpił ten duchowy przełom?
Było kilka kroków na drodze mojego duchowego przełomu, powrotu do duchowych korzeni, choć muszę to ująć skrótowo. Najistotniejsze pod tym względem wydarzenie miało miejsce w 2008 roku i związane było z naszą solidnie wykształconą córką. Przeżyła ona niesamowity dramat w swej działalności biznesowej, a ja z kolei świadoma byłam, że sama nie jestem w stanie jej pomóc. Niemoc, bezradność, różne emocje, różne myśli mi towarzyszyły. Pojawiła się jedna najistotniejsza, a mianowicie, aby swą bezsilność powierzyć Chrystusowi w pokornej modlitwie. Konsekwencją modlitwy był udział w nabożeństwach, modlitwa, systematyczne czytanie Słowa Bożego, rozrachunek z własną przeszłością.
Śmierć pojednanego z Bogiem taty, a potem mamy - śmierć siostry i siostrzeńca to też były przystanki na mojej duchowej drodze. W tych okolicznościach przypomniałam sobie słowa z książki Billy Grahama (przytaczam z pamięci), który cytował zdanie swego teścia:
„Jedynie ci, którzy są przygotowani by umrzeć, są gotowi do życia”, a od siebie dodał: „Ja chcę wiedzieć jak żyć, bym mógł nauczyć się jak umrzeć”.
Kolejnym krokiem wypływającym z pojednania z Bogiem była grupa katechumenów i chrzest wiary. 

Jak odniósł się mąż do postanowienia Siostry?
Od mojego duchowego przełomu mąż przychodził ze mną na nabożeństwa, jednak na początku nie akceptował mej decyzji. Kiedy w środę poprzedzającą niedzielę chrzcielną wróciłam ze spotkania z Radą Starszych, ku mojemu zdziwieniu i radości oświadczył:
„Jeżeli człowiek wybiera dobrą drogę, to pozostaje uszanować jego decyzję”.

Chciejmy zakończyć naszą rozmowę przesłaniem wynikającym z duchowego doświadczenia Siostry.
Będzie ono krótkie i zwięzłe. Najpierw skierowane do rodziców – tak jak czynili moi rodzice, wychowujmy nasze dzieci w atmosferze Słowa i modlitwy, choć nigdy nie wiemy, kiedy ziarno Słowa przyniesie plon. Następne do młodzieży – im szybciej nawiążemy osobistą relację z Chrystusem, tym lepiej, bo zaoszczędzimy sobie nieprzyjemnych sytuacji. I ostatnie adresowane do wszystkich – Chrystus nigdy z człowieka nie rezygnuje i póki żyjemy możemy pojednać się z Nim, czego jestem niezaprzeczalnym przykładem.

Dziękuję za rozmowę. Cieszymy się, że ziarno Słowa Bożego rzucane przez rodziców, a potem osobiście przyjmowane przyniosło owoc.
Niech kolejne dni, miesiące i lata w życiu Siostry i Jej najbliższych błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty.