Diane i Dennis Holcombowie
Od połowy 2004 roku rezydują w naszym mieście Diane i Dennis, misjonarze amerykańskich Zborów Bożych (AoG), największej społeczności zielonoświątkowej. Od początku maksymalnie zaangażowali się w posługę w naszym Zborze, a zakres ich oddziaływania ciągle się poszerzał na zbory w dekanacie, w Okręgu Zachodnio-Wielkopolskim oraz na cały Kościół. Aktualnie Dennis jest kaznodzieją w naszym Zborze, systematycznie prowadzą zajęcia w świetlicy środowiskowej (m.in. uczą bezpłatnie języka angielskiego), usługują młodym małżeństwom na comiesięcznych spotkaniach, służą wykładami na różnych spotkaniach (na przykład ostatnio na spotkaniu zborowych kluczowych liderów), chętnie przyjmują gości. Są powszechnie szanowani, a że w II połowie tego roku (sierpień i wrzesień) obchodzili swe 60. urodziny, stąd też pomysł tej rozmowy.
W październiku minęło 41 lat, łatwo zatem
obliczyć, że startowaliśmy do pięknej przygody małżeńskiej w bardzo młodym
wieku. Mamy dwoje dzieci, córkę i syna, oraz sześcioro wnucząt.
Wyjazd do Polski to pierwsza Wasza
wyprawa misyjna?
Jeśli wziąć pod uwagę okres pobytu i konieczność
stworzenia bazy, gniazda stałego pobytu, to tak. Przedtem były krótsze,
okresowe wyprawy misyjne, po których wracaliśmy do naszego domu.
Co zdecydowało o wyborze naszego kraju?
Modliliśmy się o to i najpierw mieliśmy pewność,
że będzie to jakiś kraj z Europy Wschodniej. Potem Steve Wallent,
odpowiedzialny za misjonarzy w Europie Środkowej, zachęcił do modlitwy o Polskę
i po pewnym czasie uzyskaliśmy pewność, że właśnie ten kraj będzie miejscem
naszej posługi.
Wylądowaliście w Warszawie, a przed Wami
była podróż do Szczecina, musieliście przeto pokonać ponad 500 km niezbyt dobrą drogą.
I dzięki temu utrwaliło się pierwsze przeżycie.
Jechaliśmy nocą, odcinek szosy był niedawno wyremontowany, samochodów mało, a
ograniczenie do 40
kilometrów. Niestety, jechałem o 100 km więcej. Miałem więc
okazję złożyć świadectwo policjantom akcentując prawdę, że są to nasze pierwsze
godziny w Polsce. Okazali nam łaskę, zostaliśmy pouczeni i już wolniej
kontynuowaliśmy naszą podróż.
Jakie wspomnienie związane jest z Waszym
pierwszym przyjściem do naszego Zboru?
Od razu odczuliśmy pełną akceptację, ale z
drugiej strony to oczywiste, bo mamy tego samego Pana, to samo Słowo, prowadzi
nas ten sam Duch Święty.
Gdyby zechcieliście porównać odbiór
kazania w naszych krajach, to jaka refleksja by się pojawiła?
Nie jesteśmy ekspertami, bo korzystamy z
tłumaczy. Więc nasi słuchacze w tej sytuacji zawsze reagują z pewnym
opóźnieniem. Nie zmienia to jednak prawdy, że Polacy są mniej otwarci, bardziej
analityczni, może to wynika również z Waszej historii.
Chętniej korzystacie z zaproszeń od
małych, czy też dużych zborów?
W naszym myśleniu nie ma takiego pytania.
Jedziemy wszędzie, gdzie jesteśmy zaproszeni, nie różnicujemy w ten sposób.
Nasz język jest trudny. Jaki błąd
popełniliście na początku swej przygody językowej?
Poszedłem do sklepu mięsnego i powiedziałem:
„Proszę cztery litry wołowiny”. Pojawił się serdeczny śmiech, a pani stojąca za
mną udzieliła mi jednej z pierwszych bezpłatnych lekcji.
Skoro pojawiła się wołowina, to chcemy
zapytać, jak przebiegał test, któremu poddawani są wszyscy amerykańscy
misjonarze?
Wiem, o co pytacie. Dennis od początku polubił
flaczki, a to znak, że będziemy z Wami długo. A że jesteśmy jednym ciałem, to
cóż mi pozostało?
A co z polskiej kuchni nie jesteście w
stanie zaakceptować?
Wszystkich potraw z galaretką, a na czele tej
listy jest wigilijny karp w galarecie. Ale ja, Dennis, chcę powiedzieć, że
wszystkie pozostałe polskie potrawy są doskonałe.
Jak długo chcecie pozostać w naszym
kraju?
Mamy w Chrystusie zaplanowane całe życie, w tym i
życie wieczne, ale żyjemy dniem dzisiejszym. Co nie zmienia faktu, że chcemy w
Polsce pozostać jak najdłużej, bo nasze serca tutaj są i zostaną.
Diane i Dennis, nasze najlepsze w Chrystusie
gratulacje z okazji Waszego Jubileuszu, dzięki za Waszą służbę i niech Wam w
dalszym ciągu błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec i Syn, i Duch Święty.
Rozmawiali: Katarzyna Gawrońska
i ...