28 listopada 2017

Archiwum - Wywiady


Tekst z 2 lutego 2013 r. 
50 lat jak dzień wczorajszy

Dnia 8 stycznia obchodził swoje 50. urodziny Mirosław Kopyś. Urodził się w Starachowicach, nawrócił się w trakcie obowiązkowej służby wojskowej w naszym mieście, chrzest wiary przyjął w 1987 roku, tutaj też założył rodzinę. Żona Katarzyna, dwie córki - Magdalena i Joanna. Usługuje nam muzyką i pieśnią praktycznie od chwili chrztu - z dwuletnią przerwą, kiedy potrzebna była taka posługa w nowo powstałym Zborze w Policach. Czyni to z ogromnym poświęceniem, bo kierowanie grupą uwielbiającą wymaga również czasu i systematycznych prób.
Oto rozmowa z okazji Jubileuszu.
Twój chrzest wiary utrwaliłem w mojej biografii. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że takie okoliczności tylko raz zdarzyły się mojej długiej posłudze.
Pamiętam doskonale, bo 12 kwietnia - w dniu planowanego chrztu - miałem koncert orkiestry wojskowej, w której odbywałem wojsko, jak na co dzień mówiliśmy. Wiedziałem, że odbędzie się w Policach, ale nie znałem adresu ani też godziny zakończenia. Więc za wojskowym autobusem podążał dyskretnie samochód osobowy - a za kierownicą siedział Ryszard Leśniak, dziś mieszkający w Kanadzie - którym miałem dotrzeć jak najszybciej po koncercie na mój chrzest wiary.

Zapytam retorycznie, czy zdążyłeś?
Do opisu zamieszczonego we wspomnianej książce dodam, że już praktycznie kończyło się nabożeństwo, trwały ogłoszenia, było więc po chrzcie pozostałej piątki. Pastor podjął błyskawiczną decyzję i ochrzcił zanurzając mnie całkowicie, sam będąc - jak napisał z humorem- do pasa zamoczony dwukrotnie w swej todze. I jeszcze jeden wątek. Było już po Wieczerzy Pańskiej, więc agapa, społeczność stołu, w „Witamince” rozpoczęła się od uroczystego udzielenia mi Komunii. To też zapewne jedyny taki przypadek.

Potwierdzam, ale chcę zapytać o duchowy przełom w Twoim życiu, bo wierzymy, że warunkiem chrztu jest osobista wiara, osobiste nawrócenie.
Byłem wychowany przez moich rodziców bardzo bogobojnie. W orkiestrze był Artur, młody nawrócony już chłopak, z którym byłem razem z innymi w tym samym pokoju. Nie krępował się mówić o Bogu i zaprosił mnie na spotkanie młodzieżowe w „Betanii”. Pierwszy raz poszedłem z pragnieniem, żeby kościół był zamknięty. I tak się stało, bo młodzieżowe było we wspomnianej „Witamince”, a więc w pewnym oddaleniu od drzwi wejściowych, i trzeba było klamką dać wyraźny znak, że ktoś chce dołączyć, a ja jedynie delikatnie nią ruszyłem. Następnym razem było już lepiej. Trzecia moja wizyta w zborze miała miejsce w czasie wizyty pastora Włodzimierza Makowskiego z Kanady, który dzielił się świadectwem swego uzdrowienia. Wtedy uwierzyłem, że Bóg jest żywy, realny i gdy kaznodzieja zachęcił do podjęcia decyzji i pójścia z Chrystusem przez życie, moja ręka wręcz sama podnosiła w górę. W ten sam wieczór napisałem swoją pierwszą pieśń - i tekst, i muzykę.

Nim poruszymy ten wątek, najpierw jeszcze jedna myśl. Na spotkaniach katechumenów podkreślamy - a kuszenie Pana Jezusa po chrzcie jest dobitną ilustracją - że każdy musi przejść próbę wiary. Czy ta prawidłowość pojawiła się w Twoim życiu?
Tak - i nie jest to temat na krótką odpowiedź. Mogłaby powstać książką o wręcz sensacyjnej treści. Ogólnie wspomnę, bo nie chcę nikomu sprawić bólu. Miałem do czynienia z ogromną presją, wręcz szantażem i to nie skończyło się w momencie mojego ślubu z Kasią. Wdzięczny jestem Chrystusowi za głęboką wiarę, bo ona pomogła mi wytrwać. Dziś mogę oglądać jej efekty, a także zmianę tego grona w stosunku do mnie i mojej rodziny.

Wróćmy do wątku muzycznego. Skąd to zainteresowanie i te umiejętności?
To samo z siebie. Jestem samoukiem. Mam za sobą tylko krótki okres w ognisku muzycznym. W domu mieliśmy mały akordeon i kiedyś po prostu zagrałem jeden prosty utwór. Potem dziadek kupił mi gitarę, a w kościele doszło jeszcze pianino, bo zachęcony zostałem przez Katarzynę Kowalińską, dziś żonę pastora „Betezdy” Szczecin, do gry na tym instrumencie. I gra na chwałę Boga jest moją pasją. Niekiedy w tygodniu - po godzinach pracy umysłowej - jestem zmęczony, ale radość mnie nie opuszcza, tym bardziej że w grupie śpiewa moja żona, a niekiedy wspomagają albo wspomagały nasze córki. Oczywiście, nie jest to tylko rodzinne grono.

Pół wieku za Tobą. Co jest Twoim największym sukcesem?
To że z całym domem mogę służyć Bogu. Moim sukcesem jest Kasia, moja żona, która od początku jest moim duchowym wsparciem. Kiedy sytuacje życiowe mnie przerastały, zawsze słyszałem z jej strony: „Mirku, chodź się pomodlimy”. Nasze córki są z przeżycia chrześcijankami. Magdalena ukończyła Warszawskie Seminarium Teologiczne, a obecnie studiuje na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, a także historię na Uniwersytecie Warszawskim. Też muzykuje - na wiolonczeli, jest bardziej humanistką. Joanna ma umysł ścisły, więc jest studentką Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego. Też muzykuje - na skrzypcach. Coś jeszcze chcę dodać.

Bardzo proszę, bo niekiedy sugeruję, by na jakieś pytanie, które nie zostało postawione, mój rozmówca zechciał odpowiedzieć.
Te lata pokazały mi potrzebę posiadania duchowych autorytetów. Kiedy patrzyłem na moich przyjaciół albo na bliskich w wierze Kasi, to bez trudu zauważałem nieciekawe konsekwencje w ich życiu wynikające z braku poważania i ustawicznej krytyki. Dziękuję Bogu, że takie autorytety mam w mojej „Betanii”.

Młody Jubilacie! Dziękujemy Bogu za Ciebie, za Twoją posługę wśród nas, a nasze życzenie wyrażam Słowem: „Umiłowany! Modlę się o to, aby Ci się we wszystkim dobrze powodziło i abyś był zdrów tak, jak dobrze się ma dusza Twoja” (3 J,2).