Tekst z 30 stycznia 2013 r.
80 lat minęło
Dnia 12 stycznia obchodziła swe 80.
urodziny s. Antonina Muszczyńska. Jest niewiastą o wyjątkowej
łagodności, głębokiej wierze i pełną radosnego optymizmu. Nie jest z nami za
długo, lecz cieszy się powszechnym szacunkiem, bo rozmowa z nią na każdy temat,
a szczególnie wierności w wierze, przynosi zawsze inspirującą zachętę. Mieszka
w naszym mieście w bardzo dobrych warunkach otoczona troskliwą opieką syna i
jego rodziny.
Z tej okazji 8 pytań na 80- lecie.
Na nabożeństwa zielonoświątkowe w
Ułanówce, w ówczesnym województwie tarnopolskim, chodziłam z mamą od 6. roku
życia. Zbór był duży jak na wiejskie warunki, gromadził prawie dwieście osób,
pracował chór i była to społeczność, w której pierwsze kroki wiary stawiali
m.in. Władysław i Mikołaj Sosulscy. Potem byli prezbiterami, a z ich
rodzin wywodzą w kolejnych pokoleniach liczni duchowni zielonoświątkowi.
Chrzest wiary przyjęłam w 1946 roku w Gołoszowicach koło Głubczyc. Miałam wtedy
trzynaście lat. W gronie około 20. nowo chrzczonych, bo dokładnej liczby nie
pamiętam, była też moja mama, czyli przyjęłyśmy chrzest razem, a chrzcił mój
przyszły teść Stanisław Muszczyński – również późniejszy prezbiter. Z rodowodu
Stanisława i Klary, jego żony, pochodzi wielu duchownych, którzy usługują w
kraju i poza jego granicami.
Tereny te były bardzo niebezpieczne
szczególnie w czasie II wojny światowej.
Prześladowania z powodu wiary w Chrystusa, że od
tego zacznę, wpisane są w moją historię. Na nabożeństwa do zboru chodziliśmy
okrężną drogą, bo gdy ktoś szedł krótszą, główną, to leciały na niego kamienie
ze strony unitów. A kiedy rozpoczęła się wspomniana wojna, to przyszli
Rosjanie, a z nimi kołchozy i wywózki, które dotknęły rodzinę mego wujka Józefa
Bieganowskiego. Moje nazwisko rodowe to właśnie Bieganowska. Dwa lata później,
to znaczy w 1941 roku, te tereny zajęli Niemcy i nic w zasadzie się nie
zmieniło. Nie było przymusowych kołchozów, ale kontrybucja praktycznie na
wszystkie produkty. Największe zagrożenie pojawiło się ze strony UPA,
banderowców, choć na naszych terenach ich ostrzeże było skierowane na mężczyzn,
polskie kobiety i dzieci nie były mordowane, jak to się działo na
terenach Wołynia. Ta sytuacja zmusiła nas do ucieczki, do wyjazdu na
Zachód, z tym iż każdy myślał, że opuszcza swą ojcowiznę na krótko.
I tak pojawia się Opolszczyzna.
Różne miejscowości na tym terenie, bo kwaterowani
byliśmy w domach zajmowanych przez Niemców, a w zasadzie przez autochtonów.
Kiedy oni przyjmowali polskie obywatelstwo, musieliśmy opuszczać swe
dotychczasowe domostwo i przenosić się do innej miejscowości. Stabilizacja pod
tym względem nastąpiła w pełni dopiero w 1963 roku, gdy zamieszkaliśmy w
Prudniku. Od razu włączyliśmy się aktywnie w życie zboru, którego pastorem był
Adolf Paluch. W gronie zborowników większość stanowili też przesiedleńcy.
Gdyby Siostra miała wskazać jakieś
przełomowe wydarzenie w historii prudnickiego zboru, o co by należało
przywołać?
Z pozytywnych zdarzeń to na pewno kupno
żydowskiego, przedpogrzebowego domu na siedzibę zboru. Przedtem nabożeństwa
odbywały się w mieszkaniach, poczynając od lokum wspomnianego z nazwiska
pastora. Włączyliśmy się do prac remontowych z ogromnym poświęceniem i z
radością oglądaliśmy finał.
Mam też negatywne wspomnienie. Pojawił się
kolejny pastor – nazwiskiem nie chcę się posłużyć - który błyskawicznie
roztrwonił nie tylko swoje życie, ale i zniszczył z takim poświęceniem budowaną
społeczność. Mówię o tym tylko dlatego, żeby zachęcić każdego do troski o
siebie samego i powierzony lud Boży. Było to o tyle boleśniejsze, bo to mój
zbór. Choć gdy dziś odwiedzam, to coraz mniej widzę moich ówczesnych domowników
wiary, ale to także z powodu upływającego czasu.
Od dziesięciu lat przebywa Siostra w naszym
zborze. Jakie ma Siostra spostrzeżenia?
Od razu chcę dodać, że od ślubu naszego syna w
1985 roku często byliśmy z mężem wśród was. Uwag ujemnych nie mam, choć jestem
bardziej samotna, bo gdy po nabożeństwie niektórzy odwołują się do przeszłości,
to tylko słucham i nic nie mogę dodać, bo moje korzenie są gdzie indziej. Jest
to zrozumiałe i smutne, bo w Prudniku prowadziliśmy otwarty dom, gości nigdy
nie brakowało, i tych zapowiadanych, i niespodziewanych. Miałam zawsze zapasy
gołąbków, warzyw na surówki, drób był w zasięgu ręki, a co najwyżej z jednego
skrzydełka w ostatniej chwili robiłam dwie porcje. Nie narzekam, w Chrystusie
mam pozytywne nastawienie, ale po prostu opisuję swą obecną sytuację.
Natomiast od początku imponował mi, wręcz jestem
zafascynowana porządkiem w moim obecnym zborze. Bywałam wielokrotnie na długich
nabożeństwach, w których czas nie był właściwie wykorzystany, a tutaj nawet
uroczystość chrztu wiary bez trudu zamyka się w dwóch godzinach. To jest ważne
nie tylko ze względu na mój obecny wiek.
Za co, oprócz pewności zbawienia, jest
Siostra wdzięczna Wszechmogącemu Bogu?
Za wszystko, ale jeśli mam wymienić jedną rzecz,
to powiem, że od dzieciństwa zmagałam się z astmą. Wielokrotnie lekarze z
pogotowia mówili, że nie wiedzą, czy dowiozą mnie żywą do szpitala. Bywałam
pobudzana do życia przez elektrowstrząsy. Pożegnałam jednego syna – zmarł młodo
i pozostawił żonę i dwoje malutkich dzieci - pochowałam męża, a sama
rozpoczęłam 81. rok życia. Jak w to uwierzyć i jak nie być wdzięczną Bogu, i za
teraźniejszość, i przyszłość w Chrystusie Panu. Jestem wdzięczna!
Od dziesięciu lat widzę Siostrę na każdym
pogrzebie. Na Cmentarz Centralny musi siostra autobusem i tramwajem pokonać
około 15 kilometrów.
Zawsze pogodna, a ostatnio ze wspomagającą chodzenie kulą. Skąd ta gotowość?
Tradycja rodzinna rodem z Prudnika. Mieszkaliśmy
w pobliżu cmentarza i zawsze z mężem chodziliśmy na pogrzeby nie tylko
zborowników, ale i znajomych, a ich w małym miasteczku nie brakowało.
Okazywaliśmy w ten sposób szacunek i zmarłej osobie i zasmuconej rodzinie. I po
prostu to kontynuuję. Chcę jednak dodać, że nigdy nie wracałam z pogrzebu
wspomnianymi środkami lokomocji, zawsze ktoś mnie odwoził samochodem.
Jakie marzenia Siostrze ciągle
towarzyszą?
By wytrwać w Panu aż do końca i w swej sędziwości
nie być nikomu ciężarem. Odkrywam z radością, że idealny na nocne przebudzenia
jest śpiew. Więc nucę sobie „Mam Przyjaciela”, „Gdy na ten świat” i dumki
chrześcijańskie z mej młodości.
Moją modlitwą i wdzięcznością ogarniam moją
rodzinę po zmarłym synu /jego żonę, wnuki i prawnuki/ oraz syna Zbigniewa wraz
z rodziną. Czasami myślę, że może Mateusz, syn Teresy i Zbigniewa, został
lekarzem, bo słyszał, jak mi wielokrotnie ratowano życie.
Miła Siostro w Chrystusie! Dziękujemy za
to, że jesteś z nami i za Twój zawsze łagodzący wpływ na każdego rozmówcę.
Dziękujemy Bogu i Tobie za Twoje lata życia i 67 lat w pełni świadomej wiary.
Niech Wszechmogący Bóg: Ojciec i Syn, i Duch Święty błogosławi Twoje następne
dni, miesiące i lata.