Tekst z 25 marca 2013 r.
Jubileusz Jadwigi
Dnia 20 lutego dziękowaliśmy Bogu
za 60. urodziny s. Jadwigi Insadowskiej z d. Urbaniak. Od
niedawna jest wdową, matką Aleksandry i Piotra, młodą babcią. Jest z nami od
września 1984 roku, cicha o głębokiej duchowości.
Z okazji Jubileuszu poniższa rozmowa.
Pod koniec lat sześćdziesiątych mój dom rodzinny
przez cztery lata przyjmował młodzież z całego kraju na popularne wtedy
wakacyjne kursy młodzieżowe. Trzy pierwsze odbyły się w latach 1966 - 1968, a ostatni 1970 roku,
bo wtedy cała rodzina przeprowadziła się do Inowrocławia.
Nie dziwię się, bo byłam wtedy nastolatką, a w
grupie dominowały osoby starsze ze studentami na czele. Wówczas nie byłam
jeszcze nawrócona, nastąpiło to na trzecim z kolejnych zlotów, jak to określa
współczesna młodzież.
Skoro przywołałem Twego ojca,
zechciej trochę powiedzieć o swojej rodzinie.
Pierwszą osobą, która głosiła Ewangelię moim
rodzicom była Waleria Knajzler, rodzona siostra mojego taty, która potem aż do
śmierci mieszkała w Stepnicy i była członkiem naszego zboru, matka Emilii
Ścibor. Ojciec przyjął chrzest wiary w 1946 roku, a mama rok później. W okresie
mojego dzieciństwa byli jedynymi ewangelicznie wierzącymi w naszej
miejscowości.
Powiedz trochę więcej o swym
nawróceniu i chrzcie.
Nastąpiło ono pod wpływem Słowa Bożego głoszonego
wtedy przez Jana Tołwińskiego z Warszawy, wtedy chyba już absolwenta
Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Jestem najmłodsza, byłam niedobra,
wszystkich ustawiałam, byłam z natury pyskata. Po nawrócenia otrzymałem cichego
ducha, co ze zdziwieniem zauważali nasi sąsiedzi w Katarzynie i ta zmiana była
najlepszym świadectwem, byłam - jak mówili i rodzice - nie do poznania. Chrzest
wiary przyjęłam 10 września 1972 roku w jeziorze Gopło - kursowa młodzież
chętnie nad tę wodę się udawała - zanurzona w imię Ojca i Syna, i Ducha
Świętego przez prezb. Kazimierza Murantego z Warszawy, choć jego historia
związana jest mocno z Kujawami, z Inowrocławiem. Wśród szóstki wtedy
ochrzczonych była też Helena, moja siostra.
Wymieniłaś znaną w nie tylko w
naszym środowisku uczelnię. Wśród Twego rodzeństwa byli dwaj pastorzy.
Tak. Jan był przez 28 lat pastorem zboru Kościoła
ewangelicznych chrześcijan w Inowrocławiu, a z kolei Tadeusz, absolwent właśnie
Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, pastorem w latach 1976 - 1979 Zboru
„Betel” wtedy Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego w naszym mieście. W trakcie
podróży samochodem wraz z rodziną zderzył się z autobusem i w takich
okolicznościach odszedł do wieczności.
W jakich okolicznościach znalazłaś
się w naszym mieście?
Maturę uzyskałam w Inowrocławiu, w tym mieście
trochę mieszkałam z Lucyną, moją siostrą, w obiekcie zborowym przy ul.
Dworcowej, opiekowałam się starszą siostrą w wierze. Chciałam być pielęgniarką,
zdałam egzamin na piątkę, ale wtedy na jedno miejsce w liceum medycznym było
ponad siedem osób. Przeniesiona zostałam do liceum ogólnokształcącego i
przygotowałam się do pracy w administracji również poprzez studia pomaturalne i
różnego rodzaju kursy, na przykład maszynopisania metodą ślepą, bo tak wtedy
mówiono, to znaczy, bez potrzeby patrzenia na klawiaturę. Pracowałam w
transporcie, w telekomunikacji, a najdłużej, bo aż do emerytury w kancelariach
komorników w Szczecinie. A w naszym mieście znalazłam się przez zamążpójście.
Miałam przeprowadzić się do Bydgoszczy, ale na wakacyjnym kursie w Nowym
Tomyślu w roku 1976 poznałam Bronisława właśnie ze Szczecina i na Boże
Narodzenie odbył się nasz ślub, przy którym usłużył nam prezb. Konstanty
Sacewicz, ówczesny zwierzchnik ZKE.
W ubiegłym roku pożegnałaś swego
męża, który odszedł do wieczności przed swą sześćdziesiątką. Jak sobie radzisz
w tych okolicznościach?
Gdyby nie Bóg, byłoby bardzo trudno. Przedtem
odeszli rodzice syci swych dni, więc było łatwiej, potem w sile wieku zginął
mój brat, a jednocześnie mój pastor, było już dużo trudniej. Wkrótce po tej
stracie wraz z rodziną przeniosłam się do naszego zboru i wszyscy z tej decyzji
byliśmy i jesteśmy bardzo zadowoleni, bo wzrastamy duchowo. Najtrudniejsza była
śmierć mego męża i ojca dwójki naszych dzieci. Przy operacji kręgosłupa okazało
się, że ma cukrzycę, która dość szybko się posuwała. Sam moment odejścia był
błyskawiczny i tym samym niespodziewany. Ale Bóg przemawia do mnie przez sen i
też tak było przed śmiercią Bronisława.
Czy możesz podać trochę szczegółów?
Był to sen od Boga, a więc wyraźny, którego nie
zapomina się po przebudzeniu. Znalazłam się z namiotem w naszym mieszkaniu,
który zapadł się do połowy, a w tej części znalazł się nieżywy mój mąż. Wyszedł
wtedy anioł i mówił: „Pomogę, pomogę, pomogę!” Ja we śnie trzykrotnie
powiedziałam: „Pomóż!” Było to mniej więcej tydzień przed śmiercią Bronka,
który opowiedzianego snu nie skomentował. Oczywiście, wtedy nie wiedziałam, że
przede mną to najtrudniejsze przeżycie.
Powtórzę pytanie. Jak sobie teraz
radzisz?
Szczerze powiem, że i ta sytuacja zbliża mnie do
Boga. Nigdy, dzięki jego łasce, nie oddaliłam się od Niego. Przed laty
przeżyłam w czasie domowej wieczornej modlitwy chrzest w Duchu Świętym, ale
potem nie praktykowałam modlitwy charyzmatycznej, modlitwy w innym języku. Po
pogrzebie powróciła ona prawie sama i jest mą codziennością. Pomaga mi w jakimś
stopniu zapominać o rozstaniu z Bronkiem, z którym przecież przeżyłam w
małżeństwie 36 lat. Pozwala mi ciągle patrzeć w moją błogosławioną w Chrystusie
przyszłość.
Z okazji Jubileuszu dziękujemy Bogu za
Twą obecność wśród nas i za Apostołem Pawłem życzymy, abyś „zdążała do tego, co
przed Tobą, do nagrody w górze, do której zostałaś powołana przez Boga w
Chrystusie Jezusie”.