Henryk Zabłocki, urodzony we Włodzimierzu Wołyńskim w roku 1934, ochrzczony chrztem wiary w 1953 roku w Gdańsku, od momentu chrztu aż do wyjazdu w 1992 roku do Guelph w Kanadzie, aktywny członek Zboru „Betania” Kościoła Zielonoświątkowego w Szczecinie. Nauczyciel w Szkole Niedzielnej, lider młodzieżowy, chórzysta, kaznodzieja Słowa Bożego, długoletni członek Rady Starszych – to tylko niektóre z jego rozlicznych aktywności. Zmarł w 2014 r.
Publikuję fragment jego świadectwa
jako ważny przyczynek do kolejnego odcinka Z DRUGIEJ STRONY(druk niebawem).
Nie jestem pewny, ale zdaje się, że był to rok 1969. W tym czasie pracowałem jako pracownik cywilny w wojsku. Jako elektryk robiłem pomiary urządzeń elektrycznych w jednostkach wojskowych w województwie szczecińskim. Chodziło o sprawdzenie czy dane urządzenie było bezpieczne w użyciu, czy też nie. Szczerze mówiąc moja praca nie miała nic wspólnego z tajemnicą, ale skoro to była wojskowość, byłem zobowiązany do przestrzegania tajemnicy wojskowej.
Dlaczego o tym piszę? Pewnego wieczoru przyjechało do nas
dwóch młodych Szwedów, którzy najpierw dotarli do Ignacego Fochtmana, członka
Rady Starszych, organisty, który ich skierował do naszego mieszkania. Przyjąłem
tych gości, cieszyłem się, że pomagam w kolportażu Biblii w języku rosyjskim.
Po krótkim powitaniu, moi goście, Szwedzi, oświadczyli, że jeszcze tego samego
wieczoru muszą jechać do Poznania. Postanowili zostawić samochód pod naszym
mieszkaniem przy ul. Franciszka Gila, a do dwóch olbrzymich toreb włożyli około
500 Biblii i Nowych Testamentów w języku rosyjskim i udali się na Dworzec
Główny w Szczecinie. Moich niespodziewanych gości nie znałem, informacjami
służył potem Aleksy Ciszuk, Polak, ewangelista z terenów wschodnich II
Rzeczypospolitej, który w czasie II wojny światowej wyemigrował do Szwecji.
Rano okazało się, że pozostawiony przez nich samochód został skradziony.
Szwedzi wrócili pociągiem z Poznania i niczego nie podejrzewając, poszliśmy w
trójkę na komisariat Milicji Obywatelskiej na Pogodnie zgłosić kradzież
samochodu. Ku naszemu zdziwieniu na podwórku komisariatu, wręcz w widocznym
miejscu, stał „skradziony samochód”. Po godzinie oczekiwania zostałem oddzielony od Szwedów, zawieziony do Urzędu Celnego przy ul. Energetyków,
blisko Mostu Długiego. Tam dopiero się ocknąłem i zrozumiałem, gdzie jestem. W
trakcie przesłuchania, które zapewne prowadził przedstawiciel Służby
Bezpieczeństwa usytuowany przy tym urzędzie, oraz późniejszych relacji
uświadomiłem, że władzom chodziło o przejęcie nie tylko dużej ilości
literatury, ale również o rozpracowanie punktów kontaktowych.
Wspomniane
relacje to informacja jednej współwyznawczyni ze Świnoujścia, której syn był
milicjantem. Okazało się, że samochód Szwedów był namierzony już od Świnoujścia
i pilotowany do naszego miasta. Nie znałem wszystkich, którzy zajmowali się
przemytem literatury, wiedziałem tylko, że byli to Henryk Zaremba ze Szczecina,
baptysta, Stefan Kiślak też ze Szczecina i pastor Mieczysław Ziomko ze
Stargardu Szczecińskiego, obydwaj z mojego Kościoła.
Wracam do przesłuchania.
Śledczy ze Służby Bezpieczeństwa znalazł przy mnie notatnik z moich prac w
jednostkach wojskowych. I chociaż te informacje dotyczyły bezpieczeństwa
urządzeń elektrycznych, ale sam fakt dostępu do różnych jednostek i kontakty z
gośćmi zagranicznymi, było interpretowane jako naruszenie dyscypliny pracy i
podejrzenie o niedochowanie tajemnicy wojskowej. Muszę przyznać, że zostałem
zastraszony. Jedno, czym się kierowałem, to chęć, żeby cały ciężar tej wpadki
wziąć na siebie, a nie obciążać gości. Na pytanie śledczego, czy Szwedzi
zostawili u mnie jakąś literaturę , odpowiedziałem zgodnie z prawdą i 10 sztuk
Nowych Testamentów musiałem później przekazać na komisariat.
Jak ta historia
się skończyła? Szwedzi stracili samochód potraktowany jako narzędzie
przestępstwa , wrócili do swego kraju i nie miałem z nimi więcej kontaktów. Nie
mam żadnych wątpliwości, że byli to młodzi, wierzący ludzie, a nie
prowokatorzy.
Po przesłuchaniu, w słoneczny piątek poszedłem do Zboru i w
kancelarii opowiedziałem wszystko pastorowi Aleksandrowi Rapanowiczowi i
Eugeniuszowi Pawłowskiemu, bo ich akurat w tym pomieszczeniu zastałem. Dodałem
także, że funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa nakłaniał mnie do współpracy,
której nie podjąłem w żadnej formie, choć nachodzili mój dom, ale Alfreda, moja
żona, skutecznie sobie z nimi radziła. Jakie poniosłem konsekwencje? Zostałem
zwolniony z pracy jako pracownik cywilny wojska, a w dowodzie osobistym miałem
stempel o zakazie opuszczania granic polskich przez 10 lat.