Początek roku wręcz zachęca do złożenia życzeń, ale pamiętam
nasze pierwsze postanowienie, by darować sobie miłe słowa na początku każdego
listu, co przyjąłem z pewnym wewnętrznym oporem, ale i ze zrozumieniem. Mimo że
coś z tych doznań pozostało, niech tak będzie w dalszym ciągu. A tak przy
okazji. Wysłałem kilka kartek świąteczno-noworocznych do przede wszystkim
starszych osób, bo to od wielu, wielu lat znak mej o nich pamięci. Z pewną
irytacją zauważyłem, że prawie wszystkie mają już wydrukowane życzenia, wręcz z
trudem udało mi się zmieścić jedynie podpis.
Na moją reakcję przemiła pani z okienka pocztowego powiedziała, iż zdecydowana
większość z tego powodu jest zadowolona, bo chcą mieć i w tej dziedzinie
wszystko gotowe. Może i gotowe, ale suche bez indywidualnej, osobistej
inwencji.
Jak zapewne wiesz, bo Facebook spełnił już swą rolę, dwanaście
dni spędziłem z Danusią w stolicy. Po raz pierwszy miałem niesamowity relaks (choć
wygłosiłem trzy kazania), bo nie musiałem nie tylko planować, lecz i przygotowywać
świąteczne potrawy, co - jak przypominasz - jest moim hobby, choć z wiekiem i w
tej dziedzinie następują zmiany. Teraz było to wszystko na głowie dzieci z
Weroniką na czele.
Pierwsze kazanie, w trzecią niedzielę grudniowo-adwentową,
wygłosiłem w warszawskim Zborze Na
Zaciszu, któremu duszpasterzuje Jan Troc. Byłem zaproszony na 10-lecie tej
wspólnoty, które świętowali w ostatnią niedzielę listopada. Zbór powstał w
okresie mego zwierzchnictwa nad całym Kościołem, więc gospodarze i przy tej
okazji o mnie pamiętali. Niestety, jak wiesz z któregoś listu, w tym okresie
byłem czynnie zaangażowany w szczecińskie, dziękczynne obchody 500-lecia
Reformacji. Udało się nam jednak uzgodnić podany grudniowy termin, tym bardziej
że miałem już świąteczne zaproszenie poprzedzone równie serdeczną prośbą o
zwiastowanie w środę na nabożeństwie seniorów Zboru Stołecznego. Jeśli moje reminiscencje z kolejnych spotkań Cię
zainteresują, to daj znak. Teraz tylko jedna refleksja związana z pierwszą
wizytą.
Przed nabożeństwem Renata Pruszkowska wręczyła mi (nam)
zadedykowaną książkę swego autorstwa Izrael
po mojemu z zaproszeniem w podróż po
tym, co mi najdroższe. Wcześniej natknąłem się gdzieś na recenzję tej
pozycji, choć- jeśli dobrze przypominam- była to bardziej nota informacyjna.
Zarówno autorka z młodszej ode mnie generacji(znamy się od wielu lat), jak i tytuł oraz ciekawa okładka Michała Pruszkowskiego, to
zachęta do lektury, ale z mojej strony nie było szczególnej palpitacji serca,
bo trochę książek o różnym poziomie na ten temat przeczytałem i stąd moja
wyprzedzająca czytelnicza trzeźwość. Ponadto dwukrotnie mogłem ten kraj
odwiedzić, mam więc swe doznania i wspomnienia. Nic bardziej błędnego w tej
mojej postawie. Jak zacząłem czytać w adwentową niedzielę, to skończyłem chyba
przed północą. Więcej, nie tylko przeczytałem, ale ciągle wracam do fragmentów,
by na nowo delektować się polszczyzną, wiedzą i odczuciami Autorki. Moja
lektura ciągle nie jest zakończona. I to nie jest recenzja, lecz moje czytelnicze
poruszenie serca.
Książka uświadomiła mi, że w naszym środowisku kościelnym
powstaje coraz więcej utworów o szerokiej tematyce. Nie nadążają za nimi
recenzenci. Praktycznie rzecz biorąc, nie ma takiego grona, co powoduje, że
nawet rodząca się chęć zrecenzowania spotyka się z ostrzeżeniem o możliwej
obrazie autora. Pół biedy, gdy jest to literatura piękna, gorzej, kiedy dotyczy
wręcz podstawowych prawd teologicznych.
Wybrana Pani! Zachęcam do lektury(kontakt z autorką: prurena@wp.pl), bo już Abram usłyszał, że Pan będzie
błogosławił błogosławiących (to nawiązanie do książki).
Pokój Tobie! A Bóg nasz niech zaspokoi wszelką potrzebę
Twoją według bogactwa swego w chwale, w Chrystusie Jezusie.(por. Flp
4,19).
bp senior Mieczysław