2 stycznia 2018

Listy do Wybranej Pani - List Trzydziesty



Początek roku wręcz zachęca do złożenia życzeń, ale pamiętam nasze pierwsze postanowienie, by darować sobie miłe słowa na początku każdego listu, co przyjąłem z pewnym wewnętrznym oporem, ale i ze zrozumieniem. Mimo że coś z tych doznań pozostało, niech tak będzie w dalszym ciągu. A tak przy okazji. Wysłałem kilka kartek świąteczno-noworocznych do przede wszystkim starszych osób, bo to od wielu, wielu lat znak mej o nich pamięci. Z pewną irytacją zauważyłem, że prawie wszystkie mają już wydrukowane życzenia, wręcz z trudem udało mi się  zmieścić jedynie podpis. Na moją reakcję przemiła pani z okienka pocztowego powiedziała, iż zdecydowana większość z tego powodu jest zadowolona, bo chcą mieć i w tej dziedzinie wszystko gotowe. Może i gotowe, ale suche bez indywidualnej, osobistej inwencji.

Jak zapewne wiesz, bo Facebook spełnił już swą rolę, dwanaście dni spędziłem z Danusią w stolicy. Po raz pierwszy miałem niesamowity relaks (choć wygłosiłem trzy kazania), bo nie musiałem nie tylko planować, lecz i przygotowywać świąteczne potrawy, co - jak przypominasz - jest moim hobby, choć z wiekiem i w tej dziedzinie następują zmiany. Teraz było to wszystko na głowie dzieci z Weroniką na czele.

Pierwsze kazanie, w trzecią niedzielę grudniowo-adwentową, wygłosiłem w warszawskim Zborze Na Zaciszu, któremu duszpasterzuje Jan Troc. Byłem zaproszony na 10-lecie tej wspólnoty, które świętowali w ostatnią niedzielę listopada. Zbór powstał w okresie mego zwierzchnictwa nad całym Kościołem, więc gospodarze i przy tej okazji o mnie pamiętali. Niestety, jak wiesz z któregoś listu, w tym okresie byłem czynnie zaangażowany w szczecińskie, dziękczynne obchody 500-lecia Reformacji. Udało się nam jednak uzgodnić podany grudniowy termin, tym bardziej że miałem już świąteczne zaproszenie poprzedzone równie serdeczną prośbą o zwiastowanie w środę na nabożeństwie seniorów Zboru Stołecznego. Jeśli moje reminiscencje z kolejnych spotkań Cię zainteresują, to daj znak. Teraz tylko jedna refleksja związana z pierwszą wizytą.

Przed nabożeństwem Renata Pruszkowska wręczyła mi (nam) zadedykowaną książkę swego autorstwa Izrael po mojemu z zaproszeniem w podróż po tym, co mi najdroższe. Wcześniej natknąłem się gdzieś na recenzję tej pozycji, choć- jeśli dobrze przypominam- była to bardziej nota informacyjna. Zarówno autorka z młodszej ode mnie generacji(znamy się od wielu lat), jak i tytuł oraz ciekawa okładka Michała Pruszkowskiego, to zachęta do lektury, ale z mojej strony nie było szczególnej palpitacji serca, bo trochę książek o różnym poziomie na ten temat przeczytałem i stąd moja wyprzedzająca czytelnicza trzeźwość. Ponadto dwukrotnie mogłem ten kraj odwiedzić, mam więc swe doznania i wspomnienia. Nic bardziej błędnego w tej mojej postawie. Jak zacząłem czytać w adwentową niedzielę, to skończyłem chyba przed północą. Więcej, nie tylko przeczytałem, ale ciągle wracam do fragmentów, by na nowo delektować się polszczyzną, wiedzą i odczuciami Autorki. Moja lektura ciągle nie jest zakończona. I to nie jest recenzja, lecz moje czytelnicze poruszenie serca.

Książka uświadomiła mi, że w naszym środowisku kościelnym powstaje coraz więcej utworów o szerokiej tematyce. Nie nadążają za nimi recenzenci. Praktycznie rzecz biorąc, nie ma takiego grona, co powoduje, że nawet rodząca się chęć zrecenzowania spotyka się z ostrzeżeniem o możliwej obrazie autora. Pół biedy, gdy jest to literatura piękna, gorzej, kiedy dotyczy wręcz podstawowych prawd teologicznych.

Wybrana Pani! Zachęcam do lektury(kontakt z autorką: prurena@wp.pl), bo już Abram usłyszał, że Pan będzie błogosławił błogosławiących (to nawiązanie do książki).

Pokój Tobie! A Bóg nasz niech zaspokoi wszelką potrzebę Twoją według bogactwa swego w chwale, w Chrystusie Jezusie.(por. Flp 4,19).

bp senior Mieczysław