Tekst z 28 września 2012 r.
Ukojenie duszy mojej
Dnia 4 sierpnia obchodziła swoje 70.
urodziny s. Zdzisława Lewicka-Chudzio. Urodziła się w Rawie Ruskiej, a
wczesne dzieciństwo spędziła w Przemyślu. W Szczecinie zamieszkała w 1947 roku,
bo ojciec był kolejarzem i otrzymał nakaz pracy w naszym mieście. Aż do
emerytury pracowała w Polskiej Żegludze Morskiej na stanowisku specjalisty do
zaopatrywania statków w sprzęt audiowizualny. Kiedy z tej okazji składaliśmy
dwa tygodnie później życzenia, dziękując za kwiaty i dobre słowo, przypomniała
nam świadectwo swego nawrócenia. I wtedy zrodziła się myśl, by rozmowę
skoncentrować właśnie na tym wątku. Oto rozmowa z okazji Jubileuszu.
Rzeczywiście, miałam wtedy 59 lat, a jeśli to się
stało wbrew wynikom badań, to moja radość jest tym większa. Pochodzę, jak
większość naszych rodaków, z rodziny katolickiej. Z dzieciństwa pozostała mi
scena z drogi krzyżowej, w której Pan Jezus dźwigał ciężki krzyż, padał pod
jego ciężarem, a mimo to nie skarżył się. Natomiast nie miałam okazji do
głębszych rozważań biblijnych, Biblia i sprawy Boże były mi dalekie, obojętne i
mało znane. Z tego powodu nie mam do nikogo żalu, a jeśli już, to tylko do
siebie samej. Po prostu relacjonuję moją sytuację.
A co się wydarzyło szczególnego we
wskazanym okresie, a dokładnie mówiąc w 2002 roku?
W połowie tego roku zginął tragiczną śmiercią
człowiek, bliska mi osoba. Ubolewałam z tego powodu, bo bałam się, że nie
poradzę sobie w samotności, bez możliwości bliskich rozmów, wzajemnego
zrozumienia czy też obopólnej pomocy w razie konieczności. Należałam do osób
aktywnych, nigdy nie wyobrażałam, że będę siedziała przy oknie i patrzyła na
toczące się na ulicy życie. Zadawałam sobie pytanie, jak teraz będzie wyglądała
moja przyszłość?
Mam więc kolejne pytanie, a
mianowicie, jakie pojawiały się odpowiedzi?
W tym momencie miałam mocne przekonanie, że tylko
Bóg może mi pomóc. Było ono tym bardziej zaskakujące, iż do tej pory z różnymi
trudnościami nie zwracałam się do Boga, bo Go bliżej nie znałam. Zaczęłam
chodzić do najbliższego kościoła, choć lubiłam przebywać w bocznej kaplicy, nie
w tłumie, lecz w samotności. Potem uczestniczyłam w katechezie około 40.
osobowego grona z różnych środowisk, a gdy powstała formalna grupa, chęć
naśladowania Pana Jezusa zderzała się z żalem, że jest to propozycja adresowana
tylko do młodych ludzi.
W jakich okolicznościach po raz
pierwszy znalazła się siostra wśród nas?
O Kościele Zielonoświątkowym wspomniała mi kiedyś
jedna z uczestniczek wspomnianych katechez, która, jak później się
dowiedziałam, bywała i w jednym, i drugim miejscu. Kiedy po raz pierwszy
przyszłam na nabożeństwo, od razu pojawiła się pewność, że tutaj jest moje
duchowe miejsce. Choć to brzmi wręcz niewiarygodnie, to tak naprawdę było. Bóg
rozpoczął pracę nad moją osobą, a uczestnictwo w nabożeństwach w niedziele i w
tygodniu, spotkania z siostrami, codzienna modlitwa, a przede wszystkim
osobista lektura Pisma Świętego przywróciło mi radość z nauk Chrystusa Pana.
Jak zobaczyłem notatki z siostry
osobistej lektury Słowa Bożego, to pomyślałem, że zawstydziłabyś niejednego
kaznodzieję.
Bóg przemawia do mnie przez swoje Słowo, Jego
Słowo mnie kształtuje i zmienia. Jest fundamentem mojej wiary, jest realne. Oto
jeden z przykładów. Miałam dość uciążliwą 90-letnią sąsiadkę, pomodliłam się,
bym mogła okazywać jej więcej cierpliwości, opieki i miłości. Tak też się stało
już następnego dnia, a ona zdziwiła się moją natychmiastową zmianą. Kiedy
zmarła po dwóch latach, cieszyłam się, że dzięki Bogu zdążyłam okazać jej
miłość i wskazywać na wielką miłość Boga. W maju 2004 roku oddałam swoje życie
Jezusowi, a zewnętrznym znakiem było przyjęcie chrztu wiary 14 listopada w tym
samym roku.
Wiem chociażby ze świadectwa, że
Bóg przemawia do siostry poprzez widzenia.
Nie jestem jakąś egzaltowaną osobą, jestem
racjonalną ekonomistką, ale to prawda. Nie sposób wszystkie przytoczyć, bo
byłyby to długie opowieści. Przed chrztem nie tylko przeczytałam, ale i w
widzeniu usłyszałam zaproszenie Pana Jezusa, które brzmiało: „Pójdź za mną”.
Mogę powiedzieć, że każdy kolejny okres w mojej duchowej drodze jest
poprzedzany widzeniem. Jednak jedno w skrócie przytoczę:
„Gdy szłam obok Jezusa, z oddali zbliżała się
grupa mężczyzn i kobiet. Byli ubogo ubrani, obarczeni walizkami i innymi
pakunkami. Kiedy nas mijali, zaczęłam do nich wołać, wręcz krzyczeć, aby
zawrócili i poszli razem z nami, bo w przeciwnym razie czeka ich zguba i
zatracenie. Ludzie ci nie reagowali, jakby nie słyszeli mojego wołania i szli
dalej. Wtedy zaczęłam głośno płakać, bo nie wiedziałam, jak im pomóc”.
To widzenie rozpoczęło nowy etap mojego duchowego
życia. Jeśli do tej pory częściej prywatnie spotykałam się z wierzącymi
siostrami, to teraz pomagam innym ludziom, zachęcam, aby weszli na drogę, którą
jest Pan Jezus i która prowadzi do życia wiecznego. Jestem aktywna jak nigdy
dotąd, a o formach mego zaangażowania może opowiem przy innej okazji.
Rozmawia się nam bardzo przyjemnie,
ale dziś czytelnicy nie lubią długich tekstów, więc pora zakończyć.
Chcę ustawicznie dziękować Chrystusowi Panu, że
wyzwolił mnie ze strachu, stał się moją prawdą, drogą i życiem. Dał mi
wspaniały oręż modlitwy i radość z oglądania jej rezultatów. Wstawienniczo
modlę się o wielu ludzi, pracuję dla ich dobra. W tym gronie jest Marek, mój
syn. Wierzę, że moja matczyna modlitwa jest ochroną jego życia. Wierzę, iż Duch
Święty skieruje jego kroki na drogę Bożą. Jestem wdzięczna Zbawicielowi, a
wyrażam ją zawsze słowami pieśni: „Wszystkim Tyś, wszystkim mi”.
Cieszymy się z Jubileuszu, a przede
wszystkim z faktu, że w Chrystusie Panu znalazła Siostra w dramatycznej chwili
swego życia i w każdym innym momencie „ukojenie swej duszy”, zgodnie z
zaproszeniem Zbawiciela: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, a
Ja wam dam ukojenie”.