5 kwietnia 2018

Archiwum - Wywiady

Tekst z 3 września 2012 roku.

50 lat minęło

Dnia 3 września obchodził swoje półwiecze Bogdan Leszek Pilak. Należy, po mamie Zofii, do trzeciej generacji ewangelicznie wierzących. Michał, jego ojciec, i Stanisław Potęga, dziadek po mamie, w trudnych latach pięćdziesiątych byli przełożonymi Zboru w Stargardzie Szczecińskim. Z zawodu jest muzykiem, członkiem orkiestry Filharmonii Szczecińskiej.
Oto rozmowa z okazji Jubileuszu z wątkami muzycznymi na czele.

Twoja przygoda z muzyką
rozpoczęła się w Ognisku Muzycznym w Stargardzie, należę do pierwszego pokolenia muzyków. Michał, mój starszy o 9 lat brat, kupił pianino i zachęcił do gry. Miałem wtedy 13 lat i szybko uświadomiłem sobie, że na mistrzowską grę na tym instrumencie jest już za późno. Pan Michał Przybyłowicz ze wspomnianego Ogniska, przy poparciu brata i w zasadzie obojętności rodziców, zwrócił moją uwagę na instrumenty perkusyjne i od tego momentu rozpoczęła się moja edukacja zespolona z tymi instrumentami.

Kolejny etap wspomnianej edukacji
to rok w Państwowej Szkole Muzycznej I st. w Stargardzie, a potem wyjazd do Poznania i nauka w Liceum Muzycznym w tym mieście. Zamieszkałem w Bursie przy tej szkole, miałem w stolicy Wielkopolski idealne wręcz warunki pod każdym względem do mej czteroletniej przygody z perkusją.

 Pozostałeś w tym mieście
tak, bo rozpocząłem studia w Wyższej Szkole Muzycznej, która niebawem przekształcona została w Akademię Muzyczną. Moim nauczycielem prowadzącym był Jerzy Skrzypczak, starszy wykładowca, członek Poznańskiej Orkiestry Symfonicznej, kierownik grupy perkusji. Mile wspominam moje lata nauki w Poznaniu.

Ktoś powiedział, że to, co miłe szybko się kończy
nie potwierdzam w pełni, choć faktem jest, że po zakończeniu studiów powróciłem do Stargardu i od razu po przesłuchaniu, po egzaminie zostałem etatowym pracownikiem Filharmonii Szczecińskiej w grupie perkusji, która aktualnie liczy czterech muzyków. W tym samym czasie rozpocząłem pracę w Zespole Szkół Muzycznych w Szczecinie przy ul. Staromłyńskiej. Obecnie mam dwie uczennice, choć poprzednio dominowali chłopcy.

Twoja przygoda z Bogiem, że użyję tego samego określenia,
zaczęła się w rodzinnym domu, jeszcze przed wyjazdem do Poznania. W miarę przybywania lat jestem coraz bardziej zachwycony łaskawością Boga. Pamiętam z opowieści mamy, że we wczesnym dzieciństwie, a miałem wtedy około roku życia, spadłem w domu ze schodów i mama w tym momencie zwątpiła, iż podniesie mnie żywego. Z rozrzewnieniem wspominam moją babcię Stanisławę czytającą mi w dzieciństwie historie biblijne. Przełom nastąpił na nabożeństwie sylwestrowo-noworocznym w Słupsku na przełomie 1985 i 1986 roku. Udałem się tam wraz z młodzieżą stargardzką. Była to bardziej kwestia decyzji, pragnienia zmiany  życia, świadomego powierzenia przyszłości Bogu. W tym procesie pomocni bardzo byli Elżbieta Ziomko, dziś Jurkowska i Daniel, jej brat. Finałem owej decyzji był chrzest wiary właśnie w „Betanii” 6 lipca 1986 roku udzielony mi przez prowadzącego ten wywiad.

Na horyzoncie pojawia się Szczecin nie tylko jako miejsce pracy i chrztu,
ale i założenia rodziny. Pamiętam moją rozmowę z pastorem i innymi osobami, w tym z Jolantą Kmieć. Byłem już dojrzałym kawalerem, a dziś z radością chcę powtórzyć za Słowem Bożym, że niedobrze jest człowiekowi samemu i że dobra żona jest skarbem od Boga. Moim skarbem jest Mirosława, moja żona, która wcześniej miała sen od Boga, że jej mąż będzie muzykiem. Z wdzięcznością wspominam jej nieżyjących rodziców, Jadwigę i Jana. Ich historia jest tak budująca, że wymaga oddzielnego opisu. Teść nie doczekał się wnuka (zabrakło dwóch tygodni), dlatego też nasz syn, to znak szacunku, na drugie ma imię dziadka.

Wasz syn, Wiktor Jan, jest wyjątkowo zdolny, wiem o tym, bo między innymi był zwycięzcą Ogólnokościelnego Konkursu Biblijnego.
Dziś jest licealistą i poszedł w ślady nie taty, bo tylko przez rok przymierzał się do gitary, lecz mamy, lekarki, absolwentki Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie, dziś jest to Pomorski Uniwersytet Medyczny. Interesuje go informatyka, w liceum jest w klasie chemiczno-biologicznej, popularnie zwaną medyczną i wszystko wskazuje, że chce iść w ślady mamy.

Nie pamiętam, byś zagrał w czasie nabożeństwa na perkusji,
ale chcę zauważyć, że przez kilka lat moje wykonanie muzyczne pieśni „Pójdź do Jezusa” rozpoczynało każde nabożeństwo radiowe przygotowywanie w naszym Zborze w ramach współpracy z IBRA Radiem ze Szwecji. Za zgodą pani Jadwigi Igiel, ówczesnej dyrektorki Filharmonii, przywiozłem wraz z pastorem do studia radiowego w naszym Zborze wibrafon i nagrałem wspomniany utwór.

Pamiętam ten fakt, ale mam wrażenie, że uciekasz od odpowiedzi,
może i tak, ale dyskretnie pomagam naszym perkusistom. Jestem pełen uznania dla Grzegorza Nowosada, bo przy jego niepełnosprawności zasługuje na szacunek. Jeremiasz Linczak i Nikodem Prusak sprawiają mi radość swą grą. Pierwszy edukuje się zaocznie w Warszawskim Seminarium Teologicznym, a Nikodema skontaktowałem z muzykiem jazzowym, byłym uczniem szkoły na Staromłyńskiej. Gra na perkusji to nie tylko utrzymanie rytmu, ale wyrażanie emocji i wzbogacanie utworu barwą instrumentu. A czy o marzeniach mógłbym wspomnieć?

Oczywiście, bardzo proszę, tym bardziej że już chcę zakończyć rozmowę.
Będą dwa. Pierwsze związane jest z Katarzyną Podgórską. Zafascynowany jestem szczególnie jej śpiewem solowym, muzykalnością i barwą głosu, duchowym i artystycznym wykonawstwem. Marzy mi się jej co najmniej godzinny recital, poza śpiewem zespołowym w grupie uwielbienia.

A drugie marzenie
też będzie muzyczne. Wszyscy mieszkańcy naszego miasta wiedzą, że powstaje nowa siedziba Filharmonii. Obecna ma salę zaadaptowaną z niezbyt dobrą, specyficzną akustyką, co szczególnie zauważają goście, wykonawcy naszych koncertów. Czekam więc na nową siedzibę. Czekam, czekamy też na dyrektora artystycznego na miarę Mikoli Diadury, ostatniego dyrektora, który z nami się pożegnał, bo przez Prezydenta Ukrainy powołany został na Dyrektora Opery Narodowej w Kijowie.

Gratulujemy Jubileuszu. Pozdrawiamy Ciebie i Twoich najbliższych. Wiemy, że „najlepiej iść ze śpiewem przez świat”, jak mówią słowa kiedyś popularnego refrenu. A kto śpiewa i gra, trzy razy się modli, jak stwierdza przez nas sparafrazowana starochrześcijańska sentencja.