Zamykam mój tryptyk chrzcielny tekstem z 21 grudnia 2012 roku.
*
W „Gazecie Wyborczej” z 8-9 grudnia
bieżącego roku ukazał się ciekawy artykuł Jarosława Makowskiego pod tytułem
„Turowicz rządzi!” napisany z okazji setnej rocznicy urodzin twórcy „Tygodnika
Powszechnego”. Składa się on z dziesięciu punktów, by za autorem nie mówić o
przykazaniach, a pierwszy brzmi następująco:
„Nie rodzisz się katolikiem.
Katolikiem się stajesz. Katolicyzm to sprawa wyboru, uważał Turowicz, a nie
metryka. Katolika z urodzenia cieszy ilość, nie jakość. Katolik z wyboru chce
być autentyczny. Sięga więc do źródła - Ewangelii. Staje się tym bardziej
autentyczny, im bardziej jest owocem wolności. Jeśli dobry Bóg wyzwala
człowieka, Kościół w tym bardziej nie może zniewalać”.
Ucieszyłem się z tego tekstu co najmniej z dwóch
powodów. Stwierdzenia w nim zawarte - przy zachowaniu proporcji - odnoszą się
do wszystkich Kościołów i bez żadnego ryzyka można zastąpić słowo „katolik”
każdą inną nazwą wyznawców Chrystusa Pana. Od 2000 roku, to druga przesłanka,
dzięki dr Noemi Modnickiej z Instytutu Etnografii i Antropologii Kulturowej
Uniwersytetu Łódzkiego, posługuję się określeniem „kościół wyboru”, bo autorka
w swej dysertacji doktorskiej przy pomocy tego pojęcia opisała ewangelicznych
chrześcijan w Polsce.
Wracam do moich wcześniejszych blogowych tekstów,
a szczególnie do ostatniego dotyczącego 1992 roku. Tym razem postanowiłem
przyjrzeć się osobom, które pragnęły przyjąć chrzest wiary dziesięć lat
później, to znaczy w 2002 roku. Mniej interesowała mnie ich dalsza droga wiary,
bardziej owa „droga wyboru”. Nasza praktyka jest następująca: dzieci nie
chrzcimy, lecz błogosławimy, tak jak czynił to Pan Jezus. Zachęcamy rodziców do
chrześcijańskiego wychowania dzieci, Zbór czyni wszystko co w jego mocy
współdziałając z przedsięwzięciami całego Kościoła (np. zloty gimnazjalistów i
młodzieży), a przede wszystkim głosimy Słowo, które buduje wiarę każdego
człowieka. Gdy ktoś doświadczy nawrócenia, przełomu, może zgłosić się do grupy
katechumenów i wyrazić pragnienie przyjęcia chrztu, który jest znakiem
zewnętrznym wewnętrznego przeżycia. Innymi słowy, w momencie zgłoszenia
wstępuje na drogę wyboru. Rozpoczynają się spotkania katechumenów, których
głównym celem jest upewnienie się, że mamy do czynienia z nawróceniem i
osobistym pragnieniem.
W 2002 roku mieliśmy dwa chrzty (kwiecień i
grudzień), do których zgłosiło się 18 dojrzałych osób. Chrzest wiary z tego
grona przyjęło 8 osób, a pozostali w trakcie spotkań sami doszli do wniosku, że
jeszcze za wcześnie na taki odpowiedzialny znak. W niektórych przypadkach
identyczna też była łagodna sugestia duszpasterzy. Z pozostałej dziesiątki
tylko 4 osoby później przystąpiły do chrztu - dwie po roku, jedna po dwóch latach,
a ostatnia za sześć lat. Zatem 6 osób zniknęło z horyzontu, choć były to
dorosłe osoby, co z naciskiem powtarzamy! Tak wyglądała ich „ droga wyboru”.
Zakończę wspomnieniem rozmowy z pewnym duchownym,
który wręcz wypłakał się przy mnie, dzieląc się swymi przeżyciami ze szkolnych
lekcji religii. Pocieszałem go zachętą, że trzeba najpierw tych uczniów „złowić
dla Chrystusa”, że jest to jego pole misyjne, bo niekiedy neopogaństwo jest
groźniejsze od pogaństwa. Powiedziałem, że posługa ludziom, którzy dokonali
wyboru też wymaga wysiłku, lecz jest nieporównanie łatwiejsza, bo dzięki łasce
Bożej „narodzili się na nowo” i są autentyczni.
bp Mieczysław, wtedy jeszcze nie senior.