14 sierpnia 2017

Archiwum - Przy okazji chrztu



 Oto zapowiadany tekst z 9 grudnia 2012 r. Chcę też napisać, że pojawi się trochę później jeszcze jedna refleksja tematycznie związana z tym zagadnieniem.
                                                                               *
 Natknąłem się w miesięczniku „Chrześcijanin” (1985, nr 6, s. 22) na redagowaną osobiście rubrykę „Pisali o nas”, w której zamieszczałem teksty na nasz temat pochodzące przede wszystkim z prasy zarówno świeckiej, jak i konfesyjnej. Redaktor Jan Turnau w „Tygodniku Powszechnym” (1985, nr 3, s. 2) tak między innymi napisał :
„Na tym tle chrzest staje się czymś w rodzaju ślubów zakonnych i nic dziwnego, że udzielany jest tylko tym, którzy potrafią potraktować go jako świadomą i wolną decyzję osobistą”.


Postanowiłem znowu zobaczyć, jak te śluby są realizowane w życiu. Jest to tym bardziej ważne, że zazwyczaj ekscytujemy się - i słusznie - samym aktem chrztu, do którego przecież podchodzimy z całą powagą wynikającą z Nowego Testamentu. Nikt bowiem nie rodzi się chrześcijaninem, staje się nim poprzez świadomy wybór Chrystusa Pana w odpowiedzi na Jego miłość. Nie pojawia się zbyt często refleksja, choć w naszym Zborze powstała praca semestralna na  temat, o przebiegu dalszej drogi tychże osób. Może bym do tego wątku nie wracał, gdyby nie zarzut, że celowo wybrałem w poprzednim blogu jednoznacznie pozytywny przykład. Przecież wyraźnie napisałem, skąd pochodziła motywacja. Kolejny raz potwierdziła się rola odbiorcy, zamiast się cieszyć, przypisuje autorowi inne intencje, nie zdając sobie sprawy z tego, że de facto samego siebie obnaża.

Zainspirowany zostałem, aby przyjrzeć się osobom, które zostały ochrzczone prawie dokładnie dziesięć lat później - różnica tylko w dniach - od wrześniowego chrztu w 1982 roku. Z naszego Zboru ochrzczono, a w zasadzie powinienem powiedzieć, ochrzciłem dziesięć osób, choć grupa była powiększona o kilka osób z okolicznych społeczności. Jak więc przebiegała ich droga?  Po pięciu latach 1 osoba została wyłączona,  po dziewiętnastu latach 1 osoba skreślona, 3 osoby po roku zostały członkami powołanego przez nas nowego Zboru, małżeństwo, a wówczas byli stanu wolnego, po pięciu latach wyjechało do stolicy i jest aktywne pod wieloma względami nie tylko w Zborze Stołecznym. Z tej grupy pozostały wśród nas 3 osoby: matka z synem (syn  jest kaznodzieją Słowa Bożego, członkiem rady starszych i aktualnie kończy edukację teologiczną w naszej kościelnej uczelni) i 1 – wtedy dwudziestodwuletni kawaler, który założył chrześcijańską rodzinę (dziś jest katechetą i kaznodzieją). Właśnie jego małżonka jest autorką wspomnianego wcześniej referatu prezentowanego na zajęciach uniwersyteckich.

I tym razem jest to relacja prawdziwa, bez wartościowania, bez przypisywania sobie sukcesów i porażek. Ma bowiem skierować uwagę na Mistrza, który nie tylko zbawia, ale chce razem z nami troszczyć się o „wzrastanie w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Jemu niech będzie chwała teraz i po wieczne czasy”.

A wnioski z powyższego wręcz statystycznego zestawienia może pojawią się w następnym tekście.

bp Mieczysław, wtedy jeszcze nie senior.