Oto zapowiadany tekst z 9 grudnia 2012 r. Chcę też napisać, że pojawi się trochę później jeszcze jedna refleksja tematycznie związana z tym zagadnieniem.
*
Natknąłem się w miesięczniku „Chrześcijanin” (1985, nr 6, s. 22) na redagowaną osobiście rubrykę „Pisali o nas”, w której zamieszczałem teksty na nasz temat pochodzące przede wszystkim z prasy zarówno świeckiej, jak i konfesyjnej. Redaktor Jan Turnau w „Tygodniku Powszechnym” (1985, nr 3, s. 2) tak między innymi napisał :
„Na tym tle chrzest staje się czymś w rodzaju ślubów zakonnych i nic dziwnego, że udzielany jest tylko tym, którzy potrafią potraktować go jako świadomą i wolną decyzję osobistą”.
Postanowiłem znowu zobaczyć, jak te śluby są
realizowane w życiu. Jest to tym bardziej ważne, że zazwyczaj ekscytujemy się -
i słusznie - samym aktem chrztu, do którego przecież podchodzimy z całą powagą
wynikającą z Nowego Testamentu. Nikt bowiem nie rodzi się chrześcijaninem,
staje się nim poprzez świadomy wybór Chrystusa Pana w odpowiedzi na Jego
miłość. Nie pojawia się zbyt często refleksja, choć w naszym Zborze powstała
praca semestralna na temat, o przebiegu
dalszej drogi tychże osób. Może bym do tego wątku nie wracał, gdyby nie zarzut,
że celowo wybrałem w poprzednim blogu jednoznacznie pozytywny przykład.
Przecież wyraźnie napisałem, skąd pochodziła motywacja. Kolejny raz
potwierdziła się rola odbiorcy, zamiast się cieszyć, przypisuje autorowi inne
intencje, nie zdając sobie sprawy z tego, że de facto samego siebie obnaża.
Zainspirowany zostałem, aby przyjrzeć się osobom,
które zostały ochrzczone prawie dokładnie dziesięć lat później - różnica tylko
w dniach - od wrześniowego chrztu w 1982 roku. Z naszego Zboru ochrzczono, a w
zasadzie powinienem powiedzieć, ochrzciłem dziesięć osób, choć grupa była
powiększona o kilka osób z okolicznych społeczności. Jak więc przebiegała ich
droga? Po pięciu latach 1 osoba została
wyłączona, po dziewiętnastu latach 1
osoba skreślona, 3 osoby po roku zostały członkami powołanego przez nas nowego
Zboru, małżeństwo, a wówczas byli stanu wolnego, po pięciu latach wyjechało do
stolicy i jest aktywne pod wieloma względami nie tylko w Zborze Stołecznym. Z
tej grupy pozostały wśród nas 3 osoby: matka z synem (syn jest kaznodzieją Słowa Bożego, członkiem rady
starszych i aktualnie kończy edukację teologiczną w naszej kościelnej uczelni)
i 1 – wtedy dwudziestodwuletni kawaler, który założył chrześcijańską rodzinę
(dziś jest katechetą i kaznodzieją). Właśnie jego małżonka jest autorką
wspomnianego wcześniej referatu prezentowanego na zajęciach uniwersyteckich.
I tym razem jest to relacja prawdziwa, bez
wartościowania, bez przypisywania sobie sukcesów i porażek. Ma bowiem skierować
uwagę na Mistrza, który nie tylko zbawia, ale chce razem z nami troszczyć się o
„wzrastanie w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.
Jemu niech będzie chwała teraz i po wieczne czasy”.
A wnioski z powyższego wręcz statystycznego zestawienia
może pojawią się w następnym tekście.
bp Mieczysław, wtedy jeszcze nie senior.