Nigdy Pawła nie zapytałem, a spotykaliśmy
się przez trzynaście lat na posiedzeniach władz zwierzchnich naszego Kościoła,
kiedy i w jakich okolicznościach nauczył się języka angielskiego. Gdy teraz o
tym czytam, to widzę motywację, wyprzedzające działanie Chrystusa Pana, który
chciał go w niedalekiej przyszłości użyć w kontaktach z naszymi współwyznawcami
z całego świata na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Nie były to przypadkowe
osoby, lecz słudzy z autorytetami, jak chociażby Robert Mackish, Bill Burkett czy David Wilkerson. Z Robertem mam kilka osobistych wspomnień, które gdzieś tam opisałem, a gdy padnie
nazwisko Billa, od razu chce mi się śpiewać, bo natychmiast przypominam sobie
refren, którego nas, wtedy młodzieńców, nauczył na ogólnopolskim zjeździe
młodzieży w Warszawie. O,o / o,o, ktoś mnie się dotknął, to był na
pewno mój Pan. A z kolei David to oddzielna historia, która wymaga
szczegółowego udokumentowania jego wpływu na ewangelizację w naszym kraju.
Dodam tylko, że Paweł, Jan i młodszy od nich Piotr, rekomendowali mnie, gdy
byłem pierwszy raz w Ameryce na inne zaproszenie. Mając status oficjalnego
gościa,. mogłem przekazać krótkie pozdrowienie i wyrazić nasze oczekiwanie na
kolejny przyjazd Davida Wilkersona do naszego kraju, miał on bowiem nastąpić za
kilka miesięcy.
Książka Pawła nie pozbawiona jest zdarzeń
humorystycznych wynikających z różnic mentalnych i kulturowych. Skoro w
poprzednim akapicie było o Davidzie, przywołam Gwen, jego żonę. Gdy z obiektywnych powodów nie mogła skorzystać z
toalety na stacji benzynowej, bo jej po prostu nie było – na pewno pamiętasz te
czasy – w lasku przy drodze usłyszała rozkaz: Panie na prawo, panowie na lewo.
Kiedy Paweł rozmawiał o kolejnej ich wizycie, musiał odpowiedzieć na pytanie
Gwen z tej dziedziny.
W tym czasie (i nie tylko) nie brakowało opiekunów – jak ich nazywa Paweł. Wszyscy
duchowni, a szczególnie mający kontakty
z zagranicą, poddawani byli inwigilacji. Ile trzeba było pomocy Bożej, mądrości z góry, aby nikt z tego
grona nie zniszczył dzieła. Oprócz swych zmagań, Paweł przytacza świadectwo
Jana, swego brata bliźniaka, jak oficer kontrwywiadu zgubił w Zborze w Nysie
dokumenty w czasie swego służbowego, anonimowego pobytu na nabożeństwie.
Skojarzył miejsce zguby, przyszedł z prośbą o zwrot i tak został zdemaskowany.
Pytasz, co miałem na myśli, zapowiadając
apel do władz kościelnych. Odpowiadam. Książka Pawła Cieślara winna być w
zestawie lektur, które muszą przestudiować przygotowujący się do egzaminu
kościelnego przed powołaniem na duchownego Kościoła. Dlaczego? Oddam głos
Pawłowi: Chciałbym, żeby młodzi ludzie uświadomili sobie, że kiedyś nie było
takich warunków do służby, jakie są dzisiaj i by zrozumieli, i docenili służbę
starszego pokolenia, które walczyło o to, co oni mają teraz w obfitości.
Ponadto jest ona egzemplifikacją, jak modlić się, słuchać i kochać ludzi
oraz poszerzać
granice swej duchowej odpowiedzialności.
A apel do władz państwowych, a bardziej
samorządowych? Zbór powinien wystąpić z wnioskiem o nadanie Pawłowi honorowego
obywatelstwa miasta Oleśnica z poparciem obecnych i poprzednich władz Kościoła.
Był on (i jest) nie tylko sługą Chrystusa Pana, ale promował również nasz kraj
i swe miasto. Pytam na przykład, które miasto wielkości Oleśnicy gościło
chociażby generała Charlesa Duke´a,
amerykańskiego astronautę, który wraz z dwoma kolegami spędził 72 godziny na
Księżycu? Do dzieła bracia! Jestem do dyspozycji.
Wybrana Pani! Słowo powiada: Położyłem dziś przed tobą życie i śmierć,
błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz przeto życie, abyś żył, ty i twoje
potomstwo. (Pwt 30,19). Bóg traktuje
nas podmiotowo, wręcz jako partnerów. Wybierz!
Pokój Tobie! Bądź mocna, bądź odważna, gdyż Pan, Bóg Twój, pójdzie prze Tobą, nie
porzuci i nie opuści Cię. (por. Pwt 31,6).
bp senior Mieczysław