Ta okoliczność, a o niej na końcu, przypomniała mi przynajmniej trzy moje podróże samolotowe. Zacznę od pierwszej, bo ona wzbudziła najwięcej emocji. Był to koniec 1970 roku. Prezb. Aleksandra Rapanowicza odwiedził Mikołaj Klimionok z Australii, który po wojnie poprzez Anglię znalazł się wraz z rodziną na tym kontynencie. Znali się od międzywojnia z terenów wschodnich naszego kraju i było to pierwsze ich spotkanie po tylu latach. Gość zaproponował nam wspólny lot do Warszawy. Był to mój pierwszy lot, zrobiłem sobie rachunek sumienia i wszedłem do samolotu z przekonaniem, że Pan Bóg zachowa dwóch sług Ewangelii i przy tej okazji ja też skorzystam w tym względzie.
W czasie drugiej podróży, jak
wspomina Danusia, robiłem wrażenie oblatanego, gdy po ślubie cywilnym
lecieliśmy z Wrocławia do Szczecina, by zdążyć na pożegnanie starego a
powitanie nowego roku w gronie młodzieży z całego Pomorza. Nie muszę Ci
przypominać, że wówczas, a był to właśnie koniec 1971 roku, ślub cywilny musiał
poprzedzać kościelny. Żartowaliśmy wtedy, że jeśli mamy iść przez życie razem,
to szczęśliwie dolecimy. Humor nas nie opuszczał nawet w chwili, gdy mogliśmy
przez okno widzieć jakąś wibrującą blaszkę przy skrzydle starego samolotu.
A teraz powiadam, że już
swoje przeleciałem. Gdy rozmówca ze mną polemizuje, przywołuję moją wyprawę do
Australii (zauważ, proszę, symboliczną klamrę spinającą me wspomnienia). W 2007
roku w trzech samolotach z Berlina do Adelajdy spędziłem dwadzieścia pięć
godzin bez pięciu minut. Sam lot z Londynu do Melbourne, z krótkim postojem w
Singapurze (bez wychodzenia z samolotu), trwał prawie dwadzieścia dwie godziny.
I znowu pojawi się Warszawa. Zofia Waszkiewicz, gdy obchodziła swe
80-lecie z córkami i ich rodzinami mieszkającymi w Niemczech, na ich
pytanie, jakie ma marzenie związane z rocznicą, odpowiedziała, że chciałaby po
raz pierwszy przelecieć się samolotem. Córki przyobiecały realizację, ale ich
miejsce pobytu i konieczność towarzyszenia były istotnymi barierami. Przed
wakacjami zapytałem, na jakim etapie są przygotowania, zachęciłem, by
mobilizowała rodzinę i żartobliwie zagroziłem, że jeśli będą się ociągały, to sam
tym się zajmę. Nie wiem, jak to dokładnie zostało przekazane, ale rodzina z
radością przyjęła moją gotowość. W połowie września załatwiłem formalności i 1 października s. Zofia Waszkiewicz w
moim towarzystwie odbyła lot do stolicy i z powrotem, tym samym zostało spełnione jej marzenie! A jakie
towarzyszyły jej doznania, to inny temat. Na pewno miłe !
Wybrana Pani! Przypomnijmy
sobie Słowo: Zaprawdę powiadam wam,
cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci [sióstr], mnie
uczyniliście. (Mt 25,40).
Pokój Tobie! Podziękowanie i
dalsza zachęta: A czynić dobrze nie
ustawajmy, albowiem we właściwym czasie żąć będziemy bez znużenia. Przeto, póki
czas mamy, dobrze czyńmy wszystkim , a najwięcej domownikom wiary. (Ga 6,
9-10).
bp senior Mieczysław