Dwa pierwsze fragmenty związane są z jego
pracą inspektora w szczecińskim oddziale Zjednoczenia Państwowych Gospodarstw
Rolnych, jak przystało na absolwenta z 1961 roku, magistra inżyniera po Wyższej
Szkole Rolniczej w Szczecinie. Pierwszy porusza serce, drugi usta, bo zachęca
do śmiechu, a trzeci do wdzięczności za łaskę nawrócenia.
1
Muszę jednak o jednym zdarzeniu opowiedzieć, bo w nim nie kierowałem się
prawem, lecz sumieniem. Miało ono miejsce w PGR-e Kulice. Było wówczas
zalecenie, aby zlikwidować prywatne krowy u pracowników, a w zamian dawać im
deputat mleka. Zdaje się, że rodzinie miały przysługiwać 2 litry. Pamiętam
doskonale, jak wszedłem do bardzo zaniedbanego mieszkania. Mieszkał w nim tylko
schorowany z wyglądu starszy człowiek z małą dziewczynką. Zmarła mu żona, a
potem córka, pozostawiając małą wnuczkę. Opowiedział mi wtedy, że ta ostatnia
prywatna krowa w pegerze daje im całe utrzymanie. Karmi tę, dodał, małą
sierotkę. Zrobiło mi się ich po prostu żal. W notatce pokontrolnej napisałem,
że krowę zlikwidowano, a ona jeszcze przez jakichś czas ich żywiła.
Przejeżdżając samochodem, wielokrotnie widziałem jak ten staruszek z wnuczką
pasł tę niby zlikwidowaną krowę po rowach pobliskiej drogi. Oto moje inspektorskie
przewinienie, z którego jestem po prostu dumny.
2
To może o moim pierwszym i jak do tej pory
ostatnim locie samolotem. Kontrolowałem Kombinat Łąkarski z siedzibą w
Goleniowie, którego zastępcą dyrektora był mój kolega, też Mieczysław. Po
kontroli zachciało mi się flaczków i kolega zaproponował, byśmy udali się na
lotnisko, bo tam w barze zawsze była ta potrawa. Pech chciał, że tym razem było
inaczej. W tej sytuacji się zamyślił i poprosił o chwilę cierpliwości, a sam
udał się w nieznane mi miejsce. Wrócił dość szybko i ożywiony powiedział, że
lecimy na flaczki do Warszawy. Myślałem, iż żartuje, a on wręcz zaciągnął mnie
do samolotu. Pilotem, co później się okazało, był jego dobry kolega i tak bez
biletu dotarliśmy na lotnisko w stolicy. Pech i tym razem sprawił, że w
lotniskowej restauracji też nie było flaczków.
Pojawiły się dodatkowe trudności z powrotem, bo lotnisko zasłoniła
mgła, uniemożliwiając start. Okazało się
też, że kolega chorował na cukrzycę i nie miał przy sobie insuliny. Mieliśmy
przygnębione miny, a ja czekałem, żeby jak najszybciej dotknąć nogami ziemi w
Goleniowie. Wracaliśmy też na gapę. Potem wielokrotnie wspominaliśmy nie
zjedzone flaczki w Warszawie, mimo że podróż nie kosztowała nas ani złotówki.
Kolega imponował mi swą fantazją i nie tylko z tego powodu to zdarzenie
zapamiętałem.
3
W
następną niedzielę, to jest 25 marca 2018
roku, znowu poprosiłem o wstawienniczą modlitwę, by Bóg przebaczył mi wszystkie
moje grzechy i dał możliwość powrotu do Kościoła, do dzieci Bożych. Była ona
gorąca i odczułem jak dawniej ciepłe uniesienie i obecność Ducha Świętego.
Pastor w trakcie modlitwy miał również widzenie od Boga, bo chyba tak to można
nazwać. W jego pamięci pojawiła się znana z Ewangelii rozmowa Pana Jezusa z
jawnogrzesznicą. Słowa, które ona usłyszała, zostały skierowane do mnie: - Idź, i od tej chwili nie grzesz więcej. Napełnił mnie Duch Święty, Duch łaski i
radości. Dziękowałem Bogu za dotychczasowe ocalenia, a przede wszystkim za
przebaczenie wszystkich grzechów.
I tym razem będzie zdjęcie.
Na fotografii Eugeniusz Dziemiańczyk w moim domu po kolejnym roboczym
spotkaniu. Przy okazji dodam, że w ubiegłym roku pokonał 5 kilometrów w
Ekumenicznym Biegu Charytatywnym w Szczecinie.
Wybrana Pani! Dziękujmy Bogu
w Trójcy Jedynemu, że dana nam została łaska, byśmy znali od dzieciństwa Pisma, które obdarzyły nas mądrością ku zbawieniu
i to już w naszej młodości, jak pisze Apostoł do swego syna w wierze. ( por.
2Tm 3,15).
Pokój Tobie! Bądźmy wdzięczni
Chrystusowi Panu za to, że objawiła się
łaska Boża , zbawienna dla wszystkich ludzi ( por. Tt 2,11) niezależnie od wieku. Również w
ostatniej godzinie najmu – jak pisze Eugeniusz w jednym ze swoich wierszy,
które ukażą się w książce.
bp senior Mieczysław