20 września 2017

Archiwum - Wywiady


Od książki do Księgi

 
Trochę czasu minęło od Jubileuszu s. Haliny Sokołowskiej, która właśnie w maju miała swą, jak to symbolicznie określamy, okrągłą rocznicę urodzin. Jest niewiastą modlitwy, zajmuje stałe miejsce w Kościele (zawsze z przodu, druga ławka po lewej stronie - jakby ochraniała kaznodziejów siedzących w pierwszym rzędzie), znana też z dowcipnych sentencji, aforyzmów tworzonych ad hoc szczególnie w trakcie ogłoszeń zborowych.
Oto rozmowa z tej okazji:


Jesteś znana z poczucia humoru, mam więc odwagę jako rówieśnik zapytać w bezpośredniej formie, co trzeba zrobić, by urodzić się w dniu zakończenia II wojny światowej?
Potwierdzam, urodziłam się 8 maja, w dniu zakończenia wojny, co w mojej rodzinie miało wymowę symboliczną. Były wcześniejsze problemy, zapowiadał się poród pośladkowy (nie muszę chyba tego pojęcia tłumaczyć), ale na wieść o wolności błyskawicznie obróciłam się w łonie matki, że wszystko przebiegło normalnie. Stało się to w Poznaniu, w szpitalu na Jeżycach.

W stolicy Wielkopolski spędziłaś chyba niecały roczek, bo wraz z rodzicami przyjechałaś do Szczecina, który stał się Twoim miastem.
Moja matka Jolanta była poznanianką, córką Niemca (nazwisko panieńskie Aumüller), osobą wysportowaną, lekkoatletką - specjalizowała się w biegach przez płotki. Ojciec Zygmunt Kluka pochodził z Łodzi, a jego historia aż się prosi o szczegółowy opis. Powiem teraz tylko, że był w I Armii Wojska Polskiego, forsował Odrę pod Siekierkami, a z wykształcenia był architektem. Do naszego miasta przyjechał wraz z ekipą Piotra Zaremby, pierwszego prezydenta. Jest honorowym obywatelem kilku miast na Pomorzu, mimo że był bezpartyjny, co bardzo sobie cenił i przeżywał trudności z tego powodu na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Szczecin to moje miasto, a dzieciństwo i młodość spędziłam przy ulicy Niny Rydzewskiej (poprzednio św. Łucji).

Jesteś mężatką. Niebawem inne radosne wydarzenie, choć teraz niech pozostanie w intrygującym zawieszeniu. Od czego zaczęła się Wasza znajomość?
Od motoru WSK. Motocykl mojego szwagra popsuł się i Jerzy, jego kolega, poproszony został o usunięcie usterki. A potem były nasze wspólne przejażdżki i tak od ślubu wędrujemy już niemało czasu, choć najwięcej spędzamy albo spędzaliśmy na rowerach.

W czerwcu przyjęła chrzest wiary Wasza wnuczka. W informacji podałem, że zapoczątkowała czwartą generację ewangelikalnie wierzących (prababcia, dziadkowie, rodzice). Jaka była Twoja droga do osobistej społeczności z Bogiem?
Koleżanka (chyba z odnowy w Duchu Świętym) pożyczyła mężowi książkę Billy Grahama „Pokój z Bogiem”. Po osobistej lekturze zaproponował mi to samo. Jak zaczęłam czytać wieczorem to skończyłam nad ranem. Postanowiłam więc napisać do „Słowa Prawdy”, baptystycznego wydawnictwa w Warszawie, i poprosić o przysłanie tej pozycji (zresztą wymieniłam i inne z tej oficyny). Zostałam poinformowana (a trwał stan wojenny), że nie ma potrzeby wysyłać, wystarczy bowiem pójść do zboru przy ulicy Stoisława i nabyć wszystkie zamówione książki.

Skorzystałaś z tej propozycji?
W najbliższą niedzielę udałam się pod podany adres. Weszłam i bez trudu zauważyłam punkt kolportażu. Byłam przekonana, że kupię interesujące mnie książki i wrócę natychmiast do domu. Dowiedziałam się, iż będzie to możliwe po zakończeniu nabożeństwa. Byłam trochę zszokowana wyglądem kaplicy i indywidualnymi modlitwami. Wsłuchiwałam się w proste zwiastowanie Słowa i kiedy wpatrzyłam się w podświetlany krzyż, doznałam wewnętrznego pokoju, takiego pokoju, o którym czytałam we wspomnianej książce. Zaczęłam też czytać Biblię (kupioną w trakcie tej wizyty), która niebawem stała się Księgą mojego życia. Zaczęłam od tej chwili regularnie uczestniczyć w nabożeństwach.

A kolejne etapy na drodze poszukiwania osobistej więzi z Chrystusem?
Zostałam zaproszona przez ówczesnego baptystę na dwie ewangelizacje w naszym Zborze (październikową i w ostatni dzień 1982 roku). Mąż mnie przestrzegał, by nie podnosić ręki, gdy będzie wezwanie do przyjęcia Chrystusa, bo taka okoliczność może się pojawić. Poruszona przez Ducha Świętego nie pamiętałam o tym, lecz postanowiłam świadomie wyznać Chrystusa Panem mojego życia, tym bardziej że w duszpasterskiej rozmowie dowiedziałam się od ewangelisty, że on też przez trzy miesiące zmagał się ze zniewoleniem nikotynowym, a to był mój problem. Kiedy szłam na kolejne już noworoczne nabożeństwo, świadoma więzi z Chrystusem, po prostu wyrzuciłam do kosza na ulicy paczkę papierosów i już nigdy do nich nie wróciłam. I wtedy zapanował w moim sercu prawdziwy Boży pokój. Mniej więcej w tym samym czasie identyczną decyzję podjął mój mąż i 20 marca 1983 roku przyjęliśmy chrzest wiary.

Powtórzę, w notatce o chrzcie Twej wnuczki wspomniałem o jej prababci, matce Twego męża.
Była lekarką, osobą wyjątkową, która przeszła szczególnie trudną drogę w czasie zawieruchy wojennej wraz z Jerzym, swym synem a moim mężem. Ich wędrówka także wymaga opisu książkowego. Mama również przeżyła nawrócenie i przyjęła chrzest wiary pół roku później. Gdy odchodziła do wieczności w wieku 81 lat, dzień przed śmiercią, kiedy chora pielęgniarka z tej samej sali zachwycała się moją opieką i nazwała mnie córką, z ust Mamy usłyszałam słowa: „To więcej niż córka, to moja synowa”.

Zakończmy naszą rozmowę o latach Waszej małżeńskiej wędrówki ze sobą, z rodziną i z Chrystusem Panem, Zbawicielem.
Lata naszej drogi z Chrystusem łatwo policzyć z danych, które już przytoczyłam. Natomiast z radością i wdzięcznością chcę objawić, że 4 września, jeśli Pan pozwoli, obchodzić będziemy Złote Gody.

Dziękujemy Bogu i Tobie za świadectwo życia i wiary. Jesteś błogosławieństwem dla Kościoła! Oczekujemy na dziękczynną uroczystość, o której przed chwilą wspomniałaś. Cieszymy się, że jak „przyjęłaś Chrystusa Jezusa, Pana, tak w nim chodzisz”.