Nie spodziewałem się, że nasza czerwcowa radosna twórczość polegająca na sporządzeniu, chyba po raz pierwszy, pełnej listy byłych członków Betanii, którzy wyruszyli z niej, by podjąć samodzielną służbę pastorską, przyniesie tyle różnorodnych doznań. Różne były okoliczności, ale zawsze dominowała postawa, którą - zainspirowany pieśnią 201 ze Śpiewnika Pielgrzyma (mam nadzieję, że jeszcze pamiętasz ten nasz kancjonał kościelny) - opisałem, a następnie tekst wygłosiłem w trakcie stargardzkiej uroczystości. Czy ją pamiętasz? I pójdę, gdzie chcesz, gdzie jest potrzeba, gdzie chcesz. Muszę koniecznie podkreślić, że w trakcie pokoleniowych wspomnień 70+, jedna osoba została niestety pominięta, co sobie uświadomiłem po fakcie. Dodam jeszcze, iż w czasie pisania listów do Ciebie, rodziły się nowe pomysły. Na początku przypuszczałem, że całą grupę przedstawię w jednym tekście, potem musiałem z tego zamiaru zrezygnować, bo nawet tylko krótkie sentencje zrujnowałyby intencje (niech będzie do rymu). Poza tym monotematyczność, mimo swego piękna, bywa też nużąca. Podtrzymywała mnie myśl, że znałaś większość tych osób, niektóre z nich pochodzą przecież z szerokiego kręgu rodzinnego. Ogłaszam zatem przerwę, a po odpoczynku w tym zakresie powrócę do pastorów służących w pobliżu naszego miasta. Przypuszczam, że nie dam rady z odrzuceniem pomysłu, by wymienić pastorowe, tym bardziej że znalazłem listę, którą kiedyś sporządziłem, nie wiedząc dzisiaj z jakiej okazji. (A teraz jeszcze jedno zdjęcie z czerwcowego spotkania).
Za moment pojawi się po raz ostatni nasza mapka, dzieło Zuzi Zabłockiej, jak kilkakrotnie pisałem, która niebawem ma studiować animację we Wrocławiu. Udamy się najpierw do Bydgoszczy, a potem do Warszawy, zgodnie z anonsem z poprzedniego listu.
Jeszcze niedawno w mieście nad Brdą służył prezb. Zdzisław Józefowicz. Jako gdańszczanin rozpoczął studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Pod ich koniec odwiedzał nasze miasto, co znaczyło, że usługiwał na nabożeństwach i na spotkaniach młodzieżowych. Kiedy ożenił się z Ireną Pawłowską, zamieszkał w Szczecinie i jeszcze intensywniej realizował swe powołanie. I tak znalazła się w jego biogramie Betania. Niebawem była potrzeba w Bydgoszczy, z gotowością i błogosławieństwem swych przełożonych w Panu udał się do tego miasta, by niebawem zostać po raz pierwszy pastorem i prezbiterem. Gdybym musiał w trzech punktach opisać jego długoletnie usługiwanie, to chyba na pierwszym miejscu umieściłbym systematyczność. Według mego rozeznania należy do nielicznego grona kaznodziejów, którzy wiedzą kiedy, gdzie i na jaki temat zwiastowali Słowo. Posługuje się bardzo dobrą polszczyzną. Nie tak dawno powiedział, że nie miał komfortu, kiedy byłem jego słuchaczem, co uznałem za niezasłużony komplement. Znam też, to druga refleksja, w jakich warunkach lokalowych rozpoczął posługę pastorską. Dane mu było zbudować w dobrym miejscu nowy obiekt sakralny, co nie zawsze udaje się społecznościom zmuszonych do wynajmów. I ostatni z konieczności punkt. Był moim zastępcą przez osiem lat, gdy powierzono mi odpowiedzialność za cały Kościół. Znając jego duchowe predyspozycje, poprosiłem, by przede wszystkim był odpowiedzialny za kwestie doktrynalne, które są bardzo ważne w żywiole zielonoświątkowym. Po przejściu na emeryturę wyjechał do Warszawy, mając pod bokiem syna, doktora teologii, wykładowcę, oraz wnuka już wygłaszającego kazania. Zresztą dość często proszony jest o kazania w warszawskich zborach. Miało być mało, a wyszło dużo i też za mało.
Nie wracam od razu do Szczecina, lecz udaję się do Warszawy, by parę zdań napisać o pastorze Władysławie Dwulacie. Gdy pojawia się jego nazwisko, natychmiast widzę Stefanię, jego siostrę. Była tak ładna, jak gdzieś napisałem o mych zauroczeniach w szkole średniej, iż wstydziłem się na nią spojrzeć. Następnie pojawia się Marian - patrz wcześniejszy list - bo ceniłem nasze sąsiedzkie szczecińskie rozmowy. Z Władysławem łączy mnie fascynacja na odległość, a jeszcze bardziej Ewa, jego żona, a moja studentka z czasów, gdy byłem mądrzejszy o jeden temat, jak żartowaliśmy w gronie młodych asystentów wyższej uczelni. Po studiach teologicznych w Warszawie na krótko pojawił się wśród nas, aby wyjechać z żoną do stolicy. Z daleka śledziłem jego aktywność w Kościele Chrystusowym i rozliczne funkcje zborowe i ogólnokościelne. Nie obca była mi jego działalność w Aliansie Ewangelicznym, a także prezesowanie w Fundacji Proem z siedzibą w Zakościelu, bo kilkakrotnie w okresie mego biskupiego przywództwa wynajmowaliśmy tę posiadłość na nasze doroczne konferencje. Tak na marginesie, chcę dodać, że wymieniony wcześniej pastor Henryk Zagrodnik z Gryfic od początku też utożsamiał się z Kościołem Chrystusowym.
I na koniec pozostajemy w Warszawie, stąd dwójka na mapie konturowej naszego kraju, zmieniamy tylko adres. Osobą nie wymienioną w czasie piątkowego, czerwcowego spotkania grupy 70+ był prezb. Edward Czajko. Jakoś nie pojawiła się ta osoba, bo utożsamiana jest na co dzień ze stolicą, co znalazło się i w moim wspomnieniowym krwiobiegu. Jest jednak inaczej. Pominę Ziemię Nowogródzką, by przywołać nawrócenie z Zborze w Zofiowie, chrzest 3 lipca 1949 roku w Gdańsku (chrzcił prezb. Sergiusz Waszkiewicz), trzy klasy ogólnokształcące w Trzciance, a potem wyjazd właśnie do Szczecina, by skończyć skoszarowane i umundurowane Technikum Eksploatacji Żeglugi i Portów i podjąć pracę w Morskiej Agencji jako makler okrętowy. W czasie pobytu w naszym mieście prowadził spotkania młodzieżowe, które zamarły po powołaniu go do trzyletniej obowiązkowej służby wojskowej w marynarce wojennej w Trójmieście. W Warszawie prezb. Edward znalazł się w 1957 r., by rozpocząć studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Potem była asystentura brutalnie przerwana przez kościelnego agenta (niech pozostanie anonimowy) wspólnie z przedstawicielem państwowych władz wyznaniowych. Przerywam tę wyliczankę, chodzi mi bowiem tylko o wytłumaczenie się z czerwcowego pominięcia. W stolicy było wszystko: ścisłe kościelne grono przywódcze i przewodzenie temu gremium, aktywność ekumeniczna, posługa pastorska, wybudowanie w pięknym miejscu stolicy - pięknego obiektu sakralnego. Jeśli chciałabyś więcej szczegółów, polecam dwie książki - jego autobiografię z 2003 r. Tak oto biegnę i album Nasz Dom na Siennej. Powtórzę, prezb. Edward pierwsze kroki kaznodziejskie stawiał w Szczecinie i nie tylko w gronie młodzieży.
Wybrana Pani! Niech i teraz pojawi się fragment pieśni: O, jakże kocham Twój, Najświętszy Boże, dom. Ten żywy Kościół z ludzkich dusz, zbawionych Twoją krwią.
Pokój Tobie! A skoro trwa Olimpiada, bądźmy zachęceni do wytrwałego biegu w wyznaczonych nam zawodach. (por. Hbr 12, 1-2).
bp senior Mieczysław