W ubiegłem tygodniu, a był to dzień wolny od pracy, miałem pierwsze ciekawe spotkanie z Anastazją Jaszczanin, która w naszej Betanii 14 kwietnia przyjęła chrzest wiary. Nie byłem na tej uroczystości, ale gdybym nawet w niej uczestniczył, nie zmieniłoby to biegu wydarzeń. Nim przejdę jednak do zasygnalizowanej dwugodzinnej rozmowy, zamieszczę zdjęcia, bo one pomogą mi odświeżyć wspomnienia z 1989 roku, o których wielokrotnie opowiadałem, a też opisałem, choć teraz nie jestem w stanie podać przypisu, bo tekst mówiony i pisany zlewa mi się w jedną całość.
Zdjęcie zrobione jest w drugiej połowie lipca 1989 roku w Kowlu. Zacznę od Włodzimierza Guta (pierwszy z lewej strony mego Opla Kadetta), jego małżonka Lidia jest trzecia z tej samej strony. Mieli oni siedmioro dzieci (6 córek i syna), ich imion nie jestem w stanie wymienić. Natomiast z prawej strony auta jest mój, nasz Szczepan, wtedy pięciolatek, uczestnik mej podróży, którego jakby ochraniam przy otwartych drzwiach. A gdzie jest wspomniana na początku Anastazja? Nie ma jej, bo nie była jeszcze na świecie. Dzięki rozmowie sierpniowej mogę jedynie wskazać Innę, jej mamę, urodzoną w 1978 roku, a więc mającą wtedy jedenaście lat (stoi oparta o maskę przed dziadkiem), mieszkającą teraz w USA. Innymi słowy, Lidia i Włodzimierz - to dziadkowie Anastazji, a Inna to matka (pierwsza z prawej na poniższym zdjęciu).
Skąd znajomość z Włodzimierzem, a potem z Lidią? Ze względu na formalne uwarunkowanie listu, postaram się ująć zwięźle. Byłem w pastorskiej kancelarii i niebawem przyszła sąsiadka - byłem z nią umówiony, że gdy niespodziewanie dotrze transport charytatywny, ma mnie informować telefonicznie - z wieścią, iż ktoś z trochę innym akcentem, szuka ze mną kontaktu. Spotkaliśmy się niebawem, a był to właśnie Włodzimierz Gut, który przyjechał do naszego miasta, nie mając żadnych znajomości. Z relacji dowiedziałem się, że w czasie II wojny światowej jego matka została wywieziona przez Niemców w okolice Szczecina na roboty przymusowe. W tym okresie go urodziła, nie miała żadnych dokumentów i on przyjechał, by ich poszukiwać. Nasze szczęście polegało na tym, że na kierowniczym stanowisku w Archiwum Państwowym pracował prezb. Stefan Archutowski, II pastor. Niestety, tak uruchomione poszukiwanie nie przyniosło żadnych pozytywnych rezultatów. Otoczyliśmy go z Danusią potrzebną opieką tym razem, i zawsze, gdy potem wraz z małżonką odwiedzał Szwecję (szył czapki z hodowanych przez nich nutrii, które w tym kraju sprzedawali, musieli bowiem troszczyć o utrzymanie licznej rodziny).
Nadszedł ostatni tydzień lipca 1989 roku i ze Szczepanem udałem się do Kowla. Miłe wspominam gościnność mych gospodarzy, nabożeństwa i długie po nich braterskie rozmowy, a przede wszystkim, co przedtem ustaliliśmy, wyjazd do Nowogródka, do Kuźmicz i do Brześcia nad Bugiem, miejsca mego urodzenia. Była to moja pierwsza wizyta w tych miejscach. Miałem obraz Ziemi Nowogródzkiej namalowany przez rodzicielskie opowieści, a teraz mogłem zobaczyć dół po naszym domu, w którym rodzice przechowywali Żyda o imieniu Elo, oglądać zachowaną jeszcze jedną ścianę kaplicy, dzieło m.in. mego Taty, rzeczkę, w której odbywały się chrzty i można by było dalej snuć te opowieści. Nie wliczając przejazdu pociągiem, byłem pierwszy raz w Brześciu nad Bugiem, zobaczyłem miasto, a szczególnie oglądałem dworzec i jego okolice z powodów, o których już wspomniałem. Dodam jeszcze, że Włodzimierz poradził, bym zostawił mój nowy samochód w jego garażu, a w podróż udaliśmy się jego autem.
I tak dotarłem do Anastazji. Piękny finał. Bogu niech będą dzięki! Wspomnę jeszcze, że dziadek Włodzimierz zmarł 2003 roku po wypadku samochodowym, natomiast babcia Lidia mieszka w Kowlu w tym samym domu, w którym byliśmy ze Szczepanem goszczeni.
Wybrana Pani! Rzuć swój chleb na powierzchnię wody, a zobaczysz, że po wielu dniach go odnajdziesz. (Koh 11,1 - BE).
Pokój Tobie! Zanućmy i tym razem pieśń: Udziel nam pokoju W te dni pełne znoju! Duchu Święty, Ty nam świeć, Pod Chrystusa krzyż nas wiedź.
bp senior Mieczysław