10 sierpnia 2023

Listy do Wybranej Pani - List Sto Sześćdziesiąty Piąty


27 lipca pożegnałem śp. Romualda Zabłockiego, mego Szwagra, na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Mimo że byłem proszony, nie podjąłem się tej posługi przede wszystkim ze względu na reakcje emocjonalne, jak słusznie przypuszczałem, uniemożliwiające tę czynność. Nawet teraz, gdy piszę ten list, przeżywam ogromne wzruszenie, wynika ono ze szczególne więzi z Nim. Nabożeństwo żałobne prowadził prezb. Henryk Kowaliński, pastor Betezdy Szczecin. Od chwili erygowania tej wspólnoty Romuald należał do grona członków założycieli. (Roman siedzący najniżej wśród rodzeństwa).
 

O czym napisać w konwencji listu o Romualdzie, którego dzieciństwo przypadło na lata chaosu w historii naszego kraju? Ilustruje ten fakt chociażby to, że miał na imię Robert, a w dokumentach pojawił się Romuald, choć na co dzień mówiliśmy Roman. Podobnie rzecz się miała z rokiem urodzenia, co też było znakiem owych czasów. Ryszard, jego starszy brat, twierdził, że był to 1935 rok, natomiast Janina, jedyna siostra, dodawała dwa lata, czyli wskazywała rocznik 1937. (Mandoliniści, Roman z gitarą, Janina, żona, trzecia od lewej).
 

Jego matką była Aleksandra z domu Tarłowska, ojcem Bolesław, felczer medycyny. Mieszkali wtedy w miejscowości Stepań nad rzeką Horyń i byli wierzącymi ludźmi. W pamięci Romana pozostały nabożeństwa, na których śpiewano pieśni w trzech językach: rosyjskim, ukraińskim i polskim oraz długie modlitwy na kolanach. Siadał więc mamie z tyłu na nogach z nadzieją, że wkrótce modlitwy się zakończą. W tych czasach zrodziła się fascynacja muzyką, bo Bolesław grał na gitarze, a Ryszard na mandolinie. Już przed wybuchem II wojny światowej pojawiały się napięcia między ludnością ukraińską i polską. Kiedy eskalacja sięgała zenitu, rodzina została ostrzeżona przez Wasyla Kowaluka, wierzącego człowieka, i pod osłoną nocy w roku 1943 błyskawicznie przeniosła się do Włodzimierza Wołyńskiego. Henryk, starszy brat, w swym wspomnieniu, które opublikowałem pod tytułem: Uczyniłem to, co powinienem pisze, że dzięki temu rodzina felczera została ocalona. W tym tekście podaje  też okoliczności spotkania z Wasylem i Antoniną, jego żoną, na przełomie lat 60/70 ubiegłego stulecia w Szczecinie. Gościli więc swych dobrodziejów, a Henryk omawiał .... szczegóły przerzutu Biblii na te tereny. (Poprzednie odwiedziny siostrzenicy z Kalifornii).
 

Z Włodzimierza zaczęła się wędrówka rodziny w poszukiwaniu swego miejsca na ziemi, a szlak wyznaczała często siedziba ośrodków zdrowia. Wymienię tylko miejsca wyjątkowo odległe, jak Lewin Brzeski, Swobnica i Ostróda, z której Roman został powołany do odbycia służby wojskowej w Wałczu. W wojsku pojawiała się samoświadomość, że jego życie nie jest godne osoby pochodzącej z rodziny wierzącej. Trzy fakty miały wtedy wpływ na duchowy przełom. Henryk (wtedy już żonaty) odwiedził go w wojsku i odbył z nim długą rozmowę na ten temat. Zbiegło się  to także ze śmiercią matki w 1959 roku, którą cenił za wszystko, a przede wszystkim za jej duchowość. Otrzymał przepustkę i mógł pojechać na pogrzeb do Ostródy. Tak na marginesie. Gdy obserwowałem Romana, miałem wręcz pewność, że synowskie uczucia przeniósł na Janinę, swą jedyną siostrę, a potem na dwie siostrzenice, które go odwiedziły po raz ostatni w czerwcu br. (jedna aż z Kalifornii, druga z Trójmiasta). I ostatnia refleksja. Po wyjściu z wojska zamieszkał w Szczecinie razem z Henrykiem i Alfredą, jego żoną, został otoczony duchową opieką i tak rozpoczęła się jego droga do świadomego  chrześcijaństwa. Szczecin stał się jego miastem. (Jedno z naszych spotkań).


Włączył się w życie Zboru, aktywnie współdziałał z młodzieżą kierowaną przez Leona Dziadkowca sen., śpiewał w chórze, grał na gitarze w zespole mandolinistów, chętnie wyjeżdżał nad morze, by śpiewać na plaży i świnoujskiej promenadzie. W 1960 roku przyjął chrzest wiary udzielony mu przez prezb. Aleksandra Rapanowicza, pastora, a w grudniu tegoż roku ożenił się z Janiną, moją siostrą. Mieszkałem wtedy z dwiema siostrami w skromnym mieszkaniu na ul. Łokietka. Dołączył więc do naszego grona, które niebawem się zmniejszyło (ślub Marysi), ale i powiększyło przez urodziny dwóch córek (syn urodził się później). Nigdy nie wystąpiło zmęczenie w relacjach. Więcej, ustawicznie wzrastała fascynacja jego miłym charakterem, dojrzałością duchową i poczuciem humoru, co opisałem też w mojej autobiografii. (Nasze odwiedziny z Marysią, siostrą, w Gorzowie Wlkp.)
 

Wybacz, że mój list jest coraz obszerniejszy, zatem jeszcze tylko kilka wątków. Roman był kierowcą zawodowym, technikiem samochodowym oraz monterem elektrykiem. Dorabiał również jako instruktor nauki jazdy, a najdłużej, bo do emerytury w 1997 roku, pracował jako właśnie kierowca i monter elektryk w Pogotowiu Energetycznym. Kiedy Betania na początku lat 60. ubiegłego wieku otrzymała obiekt sakralny, Henryk i właśnie Roman wymienili w nim całą instalację elektryczną i czynili to zawsze, gdy trzeba było zmienić przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń. Zresztą w naszym skromnym domku, gdy zapalam światło, często wspominam Romana i jego bezinteresowną pracę. Takich osób jest więcej. (Wizyta Prezydium NRK i Rady Starszych u ówczesnego prezydenta Szczecina z okazji 50-lecia Betanii, Roman siódmy od lewej).
 

Kiedy przeprowadził się na Osiedle Słoneczne i powstał  w 1998 roku Zbór Betezda na prawobrzeżu miasta, wraz z żoną zostali członkami założycielami tej wspólnoty. Romana powołano do Rady Starszych, podobnie jak wcześniej w Betanii. Zarówno w Kościele, jak i w pracy zawodowej ceniony był ceniony za swą sumienność i wysoką etykę pracy, niekonfliktowy charakter i wierność wyznawanym chrześcijańskim wartościom. Małżonkowie trójkę swych dzieci przygotowali do życia (wyższe wykształcenie) i mieli satysfakcję, że świadomie poszły za Chrystusem (córki są żonami pastorów, a syn dobrym kaznodzieją i członkiem Rady Starszych właśnie w Beteździe Szczecin). To błogosławieństwo przechodzi na kolejną generację. Gdy nie był w stanie zatroszczyć się o Janinę, swą żonę, wędrował z nią i mieszkał u dzieci (Szczecin, Wrocław), a spokojną przystań i pełną opiekę w ostatnich latach znalazł z żoną u Bożeny i jej rodziny w Gorzowie Wlkp. (największy dom z uroczym ogrodem), choć tęsknił za Szczecinem, swym miastem, i środowiskiem kościelnym.  Roman swą pielgrzymkę zakończył z wyrażaną wielokrotnie pewnością, że odchodzi do Ojca, do Domu, by być bliżej swego Zbawcy, któremu wiernie służył przez całe życie! Janina ze względu na stan zdrowia, nie wdając się w szczegóły, nie mogła być z nami, gdy oddawaliśmy Romanowi ostatnią posługę. Jego prochy spoczęły w grobie  Bolesława, ojca, który odszedł do wieczności w 1963 roku. Żegnaj, Romanie, kochany Szwagrze! Dziękuję za wszystko!

Wybrana Pani! Dziękujmy za Romana, bo dobry bój bojował, biegu dokonał, wiarę zachował. (por. 2Tm 4, 7).

Pokój Tobie! Niech w każdej sytuacji sam Pan pocieszy serca nasze i utwierdzi nas we wszelkim dobrym uczynku i w dobrym słowie. (por. 2Ts 2, 17).

bp senior Mieczysław