21 lipca 2020

Listy do Wybranej Pani - List Sto Dziesiąty

Tym razem nie będzie zdjęcia. Może dlatego, że poprzednio dołączyłem tę samą fotografię w dwóch odsłonach – gorszej i lepszej, co wcale nie zmienia mego szacunku do utrwalonych osób. Widzę, że naczytałaś się różnorakich opinii na temat ostatnich wydarzeń w naszym kraju. Pytasz, czy duchowni, a myślisz przede wszystkim o szeroko pojętym środowisku ewangelikalnym, powinni publicznie wypowiadać się w trakcie kampanii wyborczej, czy też oceniać zapadłe rozstrzygnięcia.

Jak wiesz, przez długie moje usługiwanie nigdy publicznie, a także w bezpośrednich rozmowach z osobami duszpastersko mi powierzonymi, unikałem jak ognia tego tematu (wyjątek stanowiła rodzina oraz nieliczni przyjaciele). Wiedziałem bowiem, że im liczniejsze grono, tym opinie są albo mogą być zróżnicowane. Niekiedy (czy to  tylko dawne czasy?) pojawiały się podstawione niby bezradne osoby, których celem było nie bezinteresowne poznanie mej opinii. A dziś odpowiem Ci alegorią.

Przed laty, gdy popularna była sprzedaż bezpośrednia, przyszedł do mnie współwyznawca z propozycją nabycia wielofunkcyjnego robota kuchennego. Nie było to urządzenie łatwo dostępne, a cena nie należała do niskich. Podziwiałem z jakim zaangażowaniem ilustrował możliwości owego urządzenia, a gdy usłyszał, że z powodu ceny nie jestem zainteresowany nabyciem, od razu był gotowy sprzedać na raty. Ledwie wywinąłem się z tej serdecznej presji. Nie pamiętam, czy powiedziałem mu –  w późniejszych opowieściach ten fakt akcentowałem –  że gdyby z taką pasją mówił o Chrystusie Panu, to na pewno miałby dobre efekty. My nie jesteśmy, mówiąc metaforycznie, od robotów, lecz od zwiastowania Ewangelii. Naszemu rozmówcy nie musimy narzucać swej opinii, że ktoś jest kłamcą, ale tak nauczać – a to długi proces –  by nasz słuchacz sam doszedł do właściwych wniosków. I tylko tyle, a inne możesz sama wywieść w tej alegorii.

Wiem, wiem doskonale (dzięki, że o tym wspomniałaś), iż popularna stała się w tych dniach fraza z Hymnu o zachodzie słońca na morzu Juliusza Słowackiego. A brzmiała ona tak: Smutno mi, Boże! Mam większy sentyment do poety z nowogródzkiej strony, bo Adam Mickiewicz wielkim poetą był, lecz wers Słowackiego wszedł do popularnego języka i na co dzień nie myślimy o jego genezie. Piszę o tym i dlatego, że tym razem pojawi się mój wiersz, do czego mnie zachęcałaś. Nie będzie to obraz z Aleksandrii (vide hymn Juliusza), lecz moje doznanie z miasta nad największą naszą rzeką, wszak nad inną rzeką przyszedłem na świat.

          *
przytulony do ściany
z długimi warkoczami
bez kukułki
wybaczał obojętność

rytm wyznaczał
świąteczny przyjazd
bliskich oddalonych
z tej samej krwi i kości

a potem
różne kształty i wskazówki
z sekundnikiem i bez
opanowały bez słowa
pospieszne drogi
do różnych celów

ostatnio
daleko od domu
ale wśród swoich
z własnej krwi i kości
ujrzał sekundnik na ścianie
bez szelestu tykania
bez dźwięków
bez oddechu
w płynnej wędrówce

nie wiedział  wtedy
i nie wie dziś
dlaczego
się zasmucił

Szczecin, lipiec, 2020 r.

          *
Wybrana Pani! Przypomnijmy sobie Słowo: Albowiem smutek, który jest według Boga, sprawia opamiętanie ku zbawieniu i nikt go nie żałuje; smutek zaś światowy sprawia śmierć. (1Kor 7,10).

Pokój Tobie! Niech błogosławieństwo Pana Jezusa:  Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. (Mt 5,4) będzie naszym udziałem teraz i zawsze, i na wieki wieków.

bp senior Mieczysław