Jakie fakty i refleksje są ciągle żywe po
półwieczu od tamtego momentu? Wspomnę
tylko o trzech. Chciałbym najpierw napisać, że był wyjątkowo zdolnym
człowiekiem, choć czasy jego młodości nie sprzyjały zdobyciu potrzebnego
wykształcenia. W mej książce, jak zapewne pamiętasz, napisałem o
skutecznym zmaganiu się z zadaniem
matematycznym, z którym nie mogła sobie poradzić córka, wówczas uczennica liceum,
moja siostra. Dodam też, iż do dziś widzę radosną, pełną fascynacji twarz, gdy
wracał z wywiadówek, bo one potwierdzały powszechną opinię w środowiska o tym,
że dzieci Władysława bardzo dobrze
się uczą. Do tego nas wszystkich zachęcał i przeżywał z tego powodu ogromną
euforię.
Prezb. Sergiusz Waszkiewicz, autor wskazanego wspomnienia, napisał, że duchowe
życie Taty przez kilkadziesiąt lat płynęło spokojnie, bez jakichkolwiek
duchowych usterek. Mam pewność, że dzięki łasce Bożej miał zdolność trzeźwego
duchowego myślenia i rozeznawania. Dotyczyło to zarówno posługi w początkowym
okresie przebudzenia duchowego w nowogródzkiej krainie, jak i potem na ziemiach
zachodnich. Gdy niekiedy pojawiały się nietrzeźwe koncepcje ze strony sezonowych bohaterów wiary, zawsze z
braćmi znajdował dobre rozwiązanie. Miał też właściwie pojętą skromność. Na
pewnym międzyzborowym nabożeństwie w
Poznaniu, gdy proszono go o usługę, z satysfakcją podziękował i dodał, że nie
musi tego czynić, bo są lepsi i wskazał na młodych kaznodziejów, a w tym gronie
miał dwóch swych synów, czyli Edwarda,
wtedy już absolwenta teologii, i mnie, jeszcze studenta, który poczynił wtedy
pierwsze kroki na drodze do napisania pracy magisterskiej z teorii literatury.
Kiedy to sfinalizowałem po kilku miesiącach od Jego śmierci, umieściłem w niej
dedykację: Pamięci Ojca, któremu nie dane było tej pracy przeczytać.
Gdy dzisiaj mam więcej lat niż Tata w
chwili odejścia, najbardziej podziwiam go za umiejętność daną z góry, a co do
tego nie mam żadnych wątpliwości, by zafascynować mnie Chrystusem Panem zarówno
do chwili mojego nawrócenia, które nastąpiło na pierwszym roku studiów, jak i
potem, choć nigdy przedtem nie miałem problemów z uczestniczeniem w nie tylko
młodzieżowych nabożeństwach. Zawsze był delikatny, nigdy nie narzucał swego zdania,
do niczego nie przymuszał, modlił się, by we mnie pojawiło się autentyczne
zainteresowanie, osobiste doświadczenie. Jeśli już nie pamiętasz tej sceny z
mej autobiografii, proszę, byś ją sobie odświeżyła, bo to wspaniała
egzemplifikacja takiej postawy. Na wakacje, po drugiej klasie szkoły średniej,
przyjechałem do domu. Byłem na nabożeństwie, a potem znalazłem się razem z
kolegami z podstawówki pod gospodą, którą później nazwałem centrum kulturalnym
miejscowości. Tata odwiedził jedną chorą zborowniczkę, i gdy wracał, zobaczył
mnie w tym miejscu. Nie zatrzymał się, spojrzał tylko i pojechał dalej.
Wróciłem niespokojny do domu, szybko bez kolacji poszedłem spać, a Tata w
następnych dniach nie wspomniał ani słowem o naszym spotkaniu. Dopiero później,
przy zupełnie innym temacie ni stąd, ni zowąd rzekł bez komentarza: Widziałem,
jak przed gospodą głosiłeś Ewangelię. Te słowa, ta sytuacja, taka
reakcja Taty pozostała w mych wspomnieniach jako dowód owego właściwego
podejścia. Dlatego też później w mej posłudze byłem pełen niepokoju, gdy
spotykałem osoby, a spotykałem, które były radykalne w podejściu do swych
dzieci w tych kwestiach, co przeważnie przynosiło negatywne efekty.
Wybrana Pani! Przypomnijmy sobie Słowo z
Apokalipsy (14,13): Błogosławieni sąd
odtąd umarli, którzy w Panu umierają. Zaprawdę, mówi Duch, odpoczną po pracach
swoich; uczynki ich bowiem idą za nimi.
Pokój Tobie! A skoro przed nami świąteczne
dni, niech zabrzmi Słowo z Księgi Izajasza (9, 5): Albowiem dziecię narodziło się nam, syn jest nam dany i spocznie władza
na jego ramieniu, i nazwą go: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Odwieczny,
Książę
Pokoju.
bp senior Mieczysław