Dziś o dwóch spotkaniach. Mniej więcej dwa lata temu przy dworcu kolejowym w mej dzielnicy spotkałem znaną mi zakonnicę z tych niebieskich, jak to kiedyś określiłem. Szła zamyślona, skupiona, wpatrzona w posadzkę przed swoimi stopami. Nim po chrześcijańsku pozdrowiłem, zachęciłem, by spojrzała na człowieka i w tym momencie miałem siebie na myśli. Rozradowały się nasze twarze, zajaśniały oczy. To preludium, a teraz przechodzę do pierwszego, zapowiedzianego spotkania. Łatwiej jest kogoś zachęcić, trudniej niekiedy samemu o tym pamiętać. W tygodniu przez szybę auta zauważyłem nieznaną mi parę, która trochę rozglądając się zbliżała się do kościoła. Nie było miejsca na parkingu i zablokowałem stojący przede mną samochód. A że przy drzwiach wejściowych pojawił się nasz kościelny, wpatrzony zapytałem, czy jest to pojazd kogoś z kościelnego grona. Usłyszałem potwierdzenie i spokojnie zająłem miejsce w kościele. Po kilku minutach podeszła do mnie wspomniana para i gdy spojrzałem w jej twarz i oczy od razu wiedziałem, że to któraś z Modzelewskich, choć wydawało mi się, że to Barbara, bo Ewa w moich studenckich czasach była bardzo młodziutka. Ewa przedstawiła swego męża, z którym spotkałem się po raz pierwszy, bo studiował we Wrocławiu dużo później, choć na początku wziąłem go za męża Barbary. Od kilkudziesięciu lat mieszkają w Kanadzie. Odwiozłem ich do hotelu i w dniu następnym spotkaliśmy się na kawie i snuliśmy nasze wspomnienia. Pojawiła się w naszych rozmowach jej Mama, nazwałem ją bohaterką, bo samotnie wychowała czworo dzieci, pogadaliśmy o Teresie (vide moja autobiografia), Barbarze i o Ziutku, który był moim następcą w pracy młodzieżowej w Zborze na Miłej. Piszę o tym również i dlatego, że to nasi wspólni znajomi. Gdybym więc nie wpatrywał się w miejsce parkingowe, lecz w ich oczy, powitałbym ich w naszej wspólnocie. A gdyby oni nie podeszli, nie mógłbym sobie darować, gdybym później dowiedział się o ich wizycie. A tak przy okazji, bo to znak naszych czasów, są oni, mieszkańcy Vancouver, właścicielami dwuhektarowej działki rolnej w okolicach naszego miasta. Chcą się jej pozbyć, więc na ich prośbę umożliwiłem kontakt z osobą z Kościoła, która profesjonalnie taką działalnością się zajmuje.
Zostałem zaproszony przez JM Rektora i
Senat Uniwersytetu Szczecińskiego, to drugie anonsowane na początku spotkanie,
na uroczystość nadania tytułu Doktora Honoris Causa redaktorowi Zbigniewowi
Nosowskiemu, redaktorowi naczelnemu Więzi.
Nie będą wymieniał wszystkich pozostałych i rozlicznych aktywności, w tym
także ekumenicznych (np. zjazdy gnieźnieńskie, jeden z moim udziałem). Te
informacje znajdziesz w Internecie wraz z relacją z tej podniosłej
uroczystości. Powiem tylko, że warto było zasiąść w tym gronie jako oficjalny
gość, by usłyszeć chociażby taką ilustrację Doktora Honoris Causa Uniwersytetu
Szczecińskiego w jego końcowym wykładzie:
Cieszę się, że poprzednie zdjęcie się Tobie podobało. Zamieszczam kolejne z tej samej uroczystości. Po nabożeństwie Słowa przesiedliśmy na jacht i zrobiliśmy rundę wzdłuż nabrzeży. Tym bardziej chętnie to czynię, bo trwają w mym mieście Dni Morza.
Wybrana Pani! Apostoł Paweł pisze: My zaś, bracia, odłączeni od was na jakiś czas ciałem, lecz bynajmniej nie sercem, z tym większym pragnieniem staraliśmy się ujrzeć wasze oblicze.(1Ts 2,17). Patrzmy na oblicze, na twarz, na oczy albo w oczy.
Pokój Tobie! Niech Słowo, to ziarno z podobieństwa o siewcy, pada na dobrą ziemię, by przyniosło owoc. (por. Mt 13, 23). Tego życzę i Tobie, i sobie!
bp senior Mieczysław