30 sierpnia 2018

Listy do Wybranej Pani - List Czterdziesty Ósmy

Za mną przygoda ze stoperem w dłoni. Postanowiłem bowiem wysłuchać kilka kazań, by zrealizować mą zapowiedź w odpowiedzi na Twą prośbę. Wybrałem te, które dostępne są w Internecie. Przyświecała mi jedna tylko myśl, a mianowicie, czas ich trwania i możliwość skrócenia, bo wszystkie stanowczo były za długie. A że każdy kaznodzieja ewangelikalny, a w tym gronie mieszczę się osobiście, nie jest bez grzechu w tej dziedzinie, wyłoniłem zwiastunów, których nie miałem okazji nigdy usłyszeć na żywo. Nie znałem ich wieku, jedynie po stylu, po słownictwie mogłem snuć przypuszczenia w tej dziedzinie. Nawet  zapowiedź i wydrukowane imię i nazwisko, nie było w stanie przywołać ich twarzy. Innymi słowy - starałem się zapoznać z przekazem wręcz jednokodowym, co oczywiście zubaża, nie oddaje jego pełni. I przy tej czynności pojawiły się wspomnienia i końcowe refleksje.

W okresie mej średniej edukacji (jeszcze przed mym nawróceniem, ale przy systematycznym udziale w nabożeństwach i spotkaniach młodzieżowych) przyjeżdżał dość często do Zboru pewien Wielkopolanin (miał chyba w naszym mieście kogoś z rodziny, a skoro pojawiał się gość, kazalnica stała przed nim otworem). Wywodził się z nurtu zupełnie nam wyznaniowo obcego. Nie wiedziałem i dotąd nie wiem, w jakich okolicznościach znalazł się wraz ze swą grupą w ZKE, zwanym przez niektórych małą ekumenią, zapewne ku dodaniu sobie prestiżu.  Nic nie brałem z jego kazania, z jego gawędy ewangelicznej, jak dziś można to nazwać. Zapamiętałem do tej pory, że usługiwał zawsze co najmniej półtorej godziny, a sposób przemawiania nie zachęcał do odbiorczej aktywności. Były one po prostu niemiłosiernie długie. Już sama zapowiedź jego usługi powodowała już na początku wewnętrzne wykluczenie licznego grona odbiorców i tęsknotę przełożonego, by tym razem było krócej. Jeśli w ten sposób usługiwał w lokalnej społeczności, trzeba współczuć słuchaczom. Choć piszę o zjawisku, zapewne możesz przywołać nazwisko, bo przypuszczam, że mogłaś go w identycznych okolicznościach usłyszeć.

W  czasie mojej służby pastorskiej zaprosiłem kiedyś pewną wykonawczynię chrześcijańskich pieśni (naprawdę nie pamiętam imienia i nazwiska, a nie mam teraz czasu szukać danych w dzienniku), która w trakcie recitalu w moim mniemaniu przekraczała proporcje między słowem mówionym a śpiewanym, bo każdy utwór poprzedzała proporcjonalnie długim wstępem. Odważyłem się w pewnym momencie publicznie zapytać z pełną pokorą i empatią (przynajmniej takie były moje intencje), czy pieśń będzie po polsku. Otrzymałem potwierdzenie i poprosiłem, by już zaśpiewała, a my tekst bez problemu zrozumiemy. Potem niektórych wykonawców prosiłem przed koncertem o to samo, a jeden z nich, którego lubię i doceniam, publicznie dość długo mówił o mojej prośbie, czyli mi nie darował. Chodziło mi tylko o proporcje - znaj proporcjum, mocium panie, chciałoby się skwitować.

Dość dawno temu w dzień Pięćdziesiątnicy wybrał się na zielonoświątkowe nabożeństwo pewien dziennikarz. Mogę chyba powiedzieć (świadomie nie podaję nazwiska) trochę zaprzyjaźniony w naszych środowiskiem, choć oczywiście ceniący swą tożsamość kościelną. Z jego tekstu po tej wizycie zapamiętałem spostrzeżenie, że wszystko było za bardzo przegadane i nie pisał tylko o kazaniu. A kiedy kazanie jest długie i niekiedy chaotyczne to łatwo odpłynąć, jak ujął pewien duchowny po piętnastu minutach słuchania.

Zapewne czekasz na wnioski z zapowiedzianego na początku wysłuchania. Doceniając w pełni trud i poświęcenie, muszę stwierdzić, że kazania były za długie. Uwzględniając wszystkie uwarunkowania, trzeba mieścić się w ramach czasowych, a o ich efektywnych granicach można przeczytać w powszechnie dostępnych poradnikach i nie muszę o nich pisać, bo z Twych pytań wyraźnie wynika, że jesteś po lekturze wielu z nich. Zwróciłem też uwagę na stratę czasu w każdym wstępie, niepotrzebne powtórzenia w toku i nie wynikały one ze świadomego zabiegu (paralelizm składniowy), lecz z chaosu myślowego. Za mało było Słowa, a za dużo wypełniaczy, jak to metaforycznie określam. Największym jednak problemem była nieumiejętność zakończenia, rekapitulacji, wręcz bojaźń przed słowem amen, mimo wielokrotnych zapowiedzi o zbliżaniu się do końca. Stąd zapewne wywodzi się żart: Kiedy kaznodzieja mówi, że już kończy, to nic nie znaczy. I często to, co zostało zbudowane ulegało zniszczeniu przez tę nieumiejętność.

Wybrana Pani! W studenckich czasach powstał mój aforyzm: Mówi, mówi, a o czym mówi, to nie mówi. Potem napisałem wiersz, który zaczyna się od tych słów. A teraz Słowo Boże: Jeśli ktoś przemawia, niech to będą jakby Słowa Boga, jeśli ktoś służy, niech to czyni mocą, której udziela Bóg, aby we wszystkim był uwielbiony Bóg przez Jezusa Chrystusa. (1P 4,11).

Pokój Tobie! Zrób wszystko, aby nie odpływać. Módl się, by przemawiający w tym Tobie pomogli. Zakończę tym samym Słowem, co poprzednio, bo delektuję się też nowym przekładem: Sam zaś Pan pokoju, niech Cię  obdarza pokojem zawsze i na wszelki sposób. ( por. 2Ts 3,16)

bp senior Mieczysław