Zobaczymy, być może
zainspirowałaś mnie do nowego działu w moim blogu. Piszesz o swych kłopotach
sercowych( szkoda, że nie młodzieńcze) i próbie dotarcia do mojej rozmowy
sprzed prawie dwóch lat z kimś, komu one nie były obce. Nie znajdziesz tej
strony, jest ona zarchiwizowana, i nie
wiem, czy mogę przekazać możliwość dostępu, bo o tym osobiście już nie
decyduję. Pomyślę zatem o archiwum, w którym pojawią się moje teksty
zamieszczane na stronie internetowej „ Betanii” Szczecin. Nim to nastąpi, oto
dialog z grudnia 2015 roku, o który prosisz, z
ciekawym chyba tytułem.
T R Z Y D N I
Tadeusz Nabiałczyk, wieloletni nasz współwyznawca, prywatny
przedsiębiorca, opowiada przede wszystkim, a więc nie tylko, o swych
dramatycznych chwilach na początku października, w których doświadczał
szczególnej łaski od Wszechmogącego Boga, Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Była niedziela 4 października, wziąłeś udział w nabożeństwie,
przystąpiłeś do Wieczerzy Pańskiej i nic nie zapowiadało dramaturgii następnych
trzech dni.
Tak rzeczywiście było. Do
rutynowych okresowych badań lekarskich miałem trochę czasu, ale w moim sercu
pojawiło się silne przeświadczenie, wszechogarniająca myśl, że mam pójść
niezwłocznie do kardiologa i wykonać dokładne badanie serca. Było to dość dziwne,
bo w zasadzie nigdy nie miałem problemów kardiologicznych. Był to jednak tak
silny nieustający wewnętrzny głos, że nie sposób było z nim sobie poradzić.
Minął tydzień, potem drugi, a zawsze było coś do zrobienia czy to w domu, czy
też w naszej rodzinnej firmie. Na wszystko znajdowałem czas, bo były to sprawy -
jak sobie mówiłem - nie cierpiące zwłoki. Nie było czasu na lekarza. Jednak
wspomniana myśl mnie nie opuszczała; więcej, stawała się coraz intensywniejsza.
Skoro głos był coraz mocniejszy, wręcz nie do opanowania, to chyba w
końcu udałeś się do lekarza?
Wreszcie się
zmobilizowałem i udałem się do lekarza pierwszego kontaktu. Byłem na luzie,
rozmawiałem z doktorem Sławomirem Kosiackim o badaniu w następnym tygodniu, a szczegóły
mieliśmy ustalić telefonicznie. Ku
mojemu zaskoczeniu lekarz postanowił natychmiast zadzwonić do kardiologa i w
mojej obecności ustalić z nim badanie na godziny wieczorne 5 października
(poniedziałek), byśmy – jak powiedział -
mieli to już z głowy.
Mam nadzieję, że dotrzymałeś terminu, bo znam lekarkę, która była już
przygotowywana do nieskomplikowanej operacji i uciekła ze szpitala.
Po pracy, w uzgodnionym
terminie, pojawiłem się na kardiologii w szpitalu na Piotra Skargi. Podczas
badania doktor Sławomir Szabowski powiedział, że z prawą komorą serca wszystko
jest w porządku i zapowiedział przejście do oglądu następnej. W tym momencie
usłyszałem:
„ O jej! – i po chwili
ciszy dodał – ja nie powinienem pana wypuścić z oddziału, bo potrzebuje pan pilnej
operacji kardiologicznej.” Byłem całkowicie zaskoczony, zacząłem mówić, że nic
mi nie dolega, że przyszedłem tylko na okresowe badanie.
Jak lekarz przekonał Ciebie, że on ma rację?
Zrobił mi wykład z
prezentacją. Okazało się, a mogłem to zobaczyć na ekranie, że w lewej komorze
serca mam śluzaka, galaretowatą narośl przyrośniętą do ścianki, która w każdej
chwili mogła się oderwać i spowodować zawał serca albo też jej kruche cząstki mogły się odłączyć i doprowadzić
do ciężkiego udaru mózgu. Postanowiłem udać się do domu, ale dramatyczne prośby
lekarza, by nie wykonywać gwałtownych skrętów, nie podbiegać, nie schylać się, dopiero
uświadomiły mi powagę sytuacji. W domu też zaskoczenie i wręcz niedowierzanie,
że sytuacja jest tak dramatyczna.
Rozumiem, że już nie zwlekałeś i dostosowałeś się do wskazań lekarzy?
We wtorek, po ufnej,
głębokiej porannej modlitwie, powierzając wszystko Panu Jezusowi, udałem
się do kliniki przy Powstańców
Wielkopolskich. Wykonano w niej powtórne badania, by wykluczyć ewentualną pomyłkę.
Pani doktor Ewelina Kuligowska potwierdziła wcześniejszą diagnozę. Widząc moje
zmartwienie, lekko mnie przytuliła i powiedziała, żeby się nie martwić, bo
wszystko będzie dobrze. Dodała mi pokoju duchowego, który był mi bardzo
potrzebny. I od tej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Jeśli wszystko, to proszę o niektóre konkrety.
W trybie pilnym wykonano
mi dość wyczerpującą koronarografię oraz inne badania przedoperacyjne. Chcę
dodać, że przy każdym z trzech badań mego „ echa serca” wszyscy lekarze pytali,
jak to się stało, że akurat teraz, w stanie krytycznym, przy zagrożeniu życia,
znalazłem się niespodziewanie w szpitalu. Miałem głębokie przekonanie, że
wszystko odbywa się pod kontrolą Bożą, bo Chrystus Pan nigdy się nie spóźnia. „Wielokrotnie
i wieloma sposobami” przemawia Bóg, a w moim przypadku wszystko zaczęło się od
wszechogarniającej myśli, że mam skontrolować swe serce, choć nie widziałem
racjonalnych powodów, by to teraz uczynić.
Czy byłeś już gotowy do przyjęcia leków przedoperacyjnych?
Zaplanowano moją operację
na środę w godzinach popołudniowych. Około czternastej przyszedł do mnie doktor
Oktawian Knap, anestezjolog, z propozycją, by przełożyć zabieg na czwartek.
Uzasadniał tym, że lekarze są już zmęczeni i bezpieczniej będzie uczynić to
dzień później. Poprosiłem, by nic nie zmieniać, bo byłem duchowo i fizycznie do
niej przygotowany, a nikt z nas – dodałem - nie może mieć pewności, że doczekam
jutra, bo jest to operacja ratująca życie. Moja prośba została uwzględniona, co
odebrałem jako znak, że nad wszystkim czuwa Bóg.
A więc tempo błyskawiczne - środa, trzeci dzień trudnych zmagań, a po
południu zabieg na otwartym sercu.
Przeprowadził go zespół
operacyjny pod kierownictwem doktora Jędrzejczaka. Operacja trwała mniej więcej
trzy godziny. Mogę żartobliwie
powiedzieć, że był to najłatwiejszy czas, bo byłem uśpiony i nie wiedziałem, co
ze mną się dzieje. W tym czasie moje życie podtrzymywało sztuczne serce. Po
operacji pojawiły się drobne komplikacje związane z migotaniem przedsionków. A
potem rehabilitacja i systematyczny powrót do zdrowia.
Jakie duchowe przesłanie chciałbyś do nas skierować?
Jedno już podałem, bo od
niego wszystko się zaczęło. Powtórzę – była to pochodząca od Boga wszechogarniająca
myśl, by udać się do kardiologa, choć nie odczuwałem żadnych problemów z sercem.
Teraz chcę dodać, że zostałem nawrócony przez Zbawiciela, a potem w grudniu
1988 roku przyjąłem chrzest wiary. I od tych chwil wiem, że oddałem swoje życie
w najlepsze ręce. Zachowując teraz moje życie( a w zasadzie otrzymując tu na
ziemi drugie życie) wiem, że jest ono w dłoniach miłosiernego Boga, który
kolejny raz potwierdził swą wierność i opiekę. To przeżycie jeszcze
bardziej mnie wzmocniło i zachęciło do wiernego pielgrzymowania z Chrystusem.
Bóg jest nieograniczony w sposobach swej pomocy, ale często – jak to
niedawno sobie przypomnieliśmy – pomaga nam, błogosławi przez ludzi, którzy są(
świadomi albo nie) narzędziami w Jego
rękach.
Powtórzę, jestem wdzięczny
Panu Bogu, a to nie umniejsza i w tej sytuacji roli wspaniałych lekarzy –
profesjonalistów w każdym calu z ich umiejętnościami i doświadczeniem. Jestem
przekonany, że wszyscy lekarze są narzędziami w rękach naszego Zbawcy.
Chrystusowi Panu i lekarzom zawdzięczam drugie życie. Z wdzięcznością
wymieniłem ich w trakcie naszej rozmowy. Do tego grona dołączam doktora Jerzego
Sieńkę, przyjaciela rodziny, który wspierał nas w tych trudnych chwilach oraz
personel pielęgniarski i rehabilitacyjny.
Gorąco dziękuję mojej
kochanej żonie, która swą modlitwą, ufnością i wiarą bardzo mnie duchowo umacniała. Wdzięczny
jestem moim córeczkom i synowi wraz z ich rodzinami za duchową pomoc. Dziękuję
wszystkim, którzy o mnie się modlili, choć tempo zdarzeń było tak błyskawiczne,
że zdecydowana większość zborowników
dowiedziała się o mym przeżyciu już po operacji. Niech Bóg wam wszystkim
obficie błogosławi!
Dziękuję za to poruszające świadectwo. Bogu nich będą dzięki! W
ogłoszeniach zborowych poproszę, by mocno Ciebie nie ściskano, niech mostek
zrasta się w przewidywalnym tempie.
Wybrana Pani! Życzę
zdrowia, niech „ będziesz tak zdrowa, jak dobrze wiedzie się Twej duszy”.
Pokój Tobie! Miej w
pamięci wszystkich chorych. I w modlitwie, i czynie, na ile siły pozwolą.
bp senior Mieczysław