10 lipca 2017

Listy do Wybranej Pani - List Dwudziesty



Zobaczymy, być może zainspirowałaś mnie do nowego działu w moim blogu. Piszesz o swych kłopotach sercowych( szkoda, że nie młodzieńcze) i próbie dotarcia do mojej rozmowy sprzed prawie dwóch lat z kimś, komu one nie były obce. Nie znajdziesz tej strony, jest ona  zarchiwizowana, i nie wiem, czy mogę przekazać możliwość dostępu, bo o tym osobiście już nie decyduję. Pomyślę zatem o archiwum, w którym pojawią się moje teksty zamieszczane na stronie internetowej „ Betanii” Szczecin. Nim to nastąpi, oto dialog z grudnia 2015 roku, o który prosisz, z ciekawym chyba tytułem.


                                                        T R Z Y  D N I

Tadeusz Nabiałczyk, wieloletni nasz współwyznawca, prywatny przedsiębiorca, opowiada przede wszystkim, a więc nie tylko, o swych dramatycznych chwilach na początku października, w których doświadczał szczególnej łaski od Wszechmogącego Boga, Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Była niedziela 4 października, wziąłeś udział w nabożeństwie, przystąpiłeś do Wieczerzy Pańskiej i nic nie zapowiadało dramaturgii następnych trzech dni.

Tak rzeczywiście było. Do rutynowych okresowych badań lekarskich miałem trochę czasu, ale w moim sercu pojawiło się silne przeświadczenie, wszechogarniająca myśl, że mam pójść niezwłocznie do kardiologa i wykonać dokładne badanie serca. Było to dość dziwne, bo w zasadzie nigdy nie miałem problemów kardiologicznych. Był to jednak tak silny nieustający wewnętrzny głos, że nie sposób było z nim sobie poradzić. Minął tydzień, potem drugi, a zawsze było coś do zrobienia czy to w domu, czy też w naszej rodzinnej firmie. Na wszystko znajdowałem czas, bo były  to sprawy -  jak sobie mówiłem - nie cierpiące zwłoki. Nie było czasu na lekarza. Jednak wspomniana myśl mnie nie opuszczała; więcej, stawała się coraz intensywniejsza.

Skoro głos był coraz mocniejszy, wręcz nie do opanowania, to chyba w końcu udałeś się do lekarza?

Wreszcie się zmobilizowałem i udałem się do lekarza pierwszego kontaktu. Byłem na luzie, rozmawiałem z doktorem Sławomirem Kosiackim  o badaniu w następnym tygodniu, a szczegóły mieliśmy  ustalić telefonicznie. Ku mojemu zaskoczeniu lekarz postanowił natychmiast zadzwonić do kardiologa i w mojej obecności ustalić z nim badanie na godziny wieczorne 5 października (poniedziałek), byśmy – jak powiedział -  mieli to już z głowy.

Mam nadzieję, że dotrzymałeś terminu, bo znam lekarkę, która była już przygotowywana do nieskomplikowanej operacji i uciekła ze szpitala.

Po pracy, w uzgodnionym terminie, pojawiłem się na kardiologii w szpitalu na Piotra Skargi. Podczas badania doktor Sławomir Szabowski powiedział, że z prawą komorą serca wszystko jest w porządku i zapowiedział przejście do oglądu następnej. W tym momencie usłyszałem:
„ O jej! – i po chwili ciszy dodał – ja nie powinienem pana wypuścić z oddziału, bo potrzebuje pan pilnej operacji kardiologicznej.” Byłem całkowicie zaskoczony, zacząłem mówić, że nic mi nie dolega, że przyszedłem tylko na okresowe badanie.

Jak lekarz przekonał Ciebie, że on ma rację?

Zrobił mi wykład z prezentacją. Okazało się, a mogłem to zobaczyć na ekranie, że w lewej komorze serca mam śluzaka, galaretowatą narośl przyrośniętą do ścianki, która w każdej chwili mogła się oderwać i spowodować zawał serca albo też jej  kruche cząstki mogły się odłączyć i doprowadzić do ciężkiego udaru mózgu. Postanowiłem udać się do domu, ale dramatyczne prośby lekarza, by nie wykonywać gwałtownych skrętów, nie podbiegać, nie schylać się, dopiero uświadomiły mi powagę sytuacji. W domu też zaskoczenie i wręcz niedowierzanie, że sytuacja jest tak dramatyczna.

Rozumiem, że już nie zwlekałeś i dostosowałeś się do wskazań lekarzy?

We wtorek, po ufnej, głębokiej porannej modlitwie, powierzając wszystko Panu Jezusowi, udałem się  do kliniki przy Powstańców Wielkopolskich. Wykonano w niej powtórne badania, by wykluczyć ewentualną pomyłkę. Pani doktor Ewelina Kuligowska potwierdziła wcześniejszą diagnozę. Widząc moje zmartwienie, lekko mnie przytuliła i powiedziała, żeby się nie martwić, bo wszystko będzie dobrze. Dodała mi pokoju duchowego, który był mi bardzo potrzebny. I od tej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Jeśli wszystko, to proszę o niektóre konkrety.

W trybie pilnym wykonano mi dość wyczerpującą koronarografię oraz inne badania przedoperacyjne. Chcę dodać, że przy każdym z trzech badań mego „ echa serca” wszyscy lekarze pytali, jak to się stało, że akurat teraz, w stanie krytycznym, przy zagrożeniu życia, znalazłem się niespodziewanie w szpitalu. Miałem głębokie przekonanie, że wszystko odbywa się pod kontrolą Bożą, bo Chrystus Pan nigdy się nie spóźnia. „Wielokrotnie i wieloma sposobami” przemawia Bóg, a w moim przypadku wszystko zaczęło się od wszechogarniającej myśli, że mam skontrolować swe serce, choć nie widziałem racjonalnych powodów, by to teraz uczynić.

Czy byłeś już gotowy do przyjęcia leków przedoperacyjnych?

Zaplanowano moją operację na środę w godzinach popołudniowych. Około czternastej przyszedł do mnie doktor Oktawian Knap, anestezjolog, z propozycją, by przełożyć zabieg na czwartek. Uzasadniał tym, że lekarze są już zmęczeni i bezpieczniej będzie uczynić to dzień później. Poprosiłem, by nic nie zmieniać, bo byłem duchowo i fizycznie do niej przygotowany, a nikt z nas – dodałem - nie może mieć pewności, że doczekam jutra, bo jest to operacja ratująca życie. Moja prośba została uwzględniona, co odebrałem jako znak, że nad wszystkim czuwa Bóg.

A więc tempo błyskawiczne -  środa, trzeci dzień trudnych zmagań, a po południu zabieg na otwartym sercu.

Przeprowadził go zespół operacyjny pod kierownictwem doktora Jędrzejczaka. Operacja trwała mniej więcej trzy godziny.  Mogę żartobliwie powiedzieć, że był to najłatwiejszy czas, bo byłem uśpiony i nie wiedziałem, co ze mną się dzieje. W tym czasie moje życie podtrzymywało sztuczne serce. Po operacji pojawiły się drobne komplikacje związane z migotaniem przedsionków. A potem rehabilitacja i systematyczny powrót do zdrowia.

Jakie duchowe przesłanie chciałbyś do nas skierować?

Jedno już podałem, bo od niego wszystko się zaczęło. Powtórzę – była to pochodząca od Boga wszechogarniająca myśl, by udać się do kardiologa, choć nie odczuwałem żadnych problemów z sercem. Teraz chcę dodać, że zostałem nawrócony przez Zbawiciela, a potem w grudniu 1988 roku przyjąłem chrzest wiary. I od tych chwil wiem, że oddałem swoje życie w najlepsze ręce. Zachowując teraz moje życie( a w zasadzie otrzymując tu na ziemi drugie życie) wiem, że jest ono w dłoniach miłosiernego Boga, który kolejny raz potwierdził  swą  wierność i opiekę. To przeżycie jeszcze bardziej mnie wzmocniło i zachęciło do wiernego pielgrzymowania z Chrystusem.

Bóg jest nieograniczony w sposobach swej pomocy, ale często – jak to niedawno sobie przypomnieliśmy – pomaga nam, błogosławi przez ludzi, którzy są( świadomi albo nie)  narzędziami w Jego rękach.

Powtórzę, jestem wdzięczny Panu Bogu, a to nie umniejsza i w tej sytuacji roli wspaniałych lekarzy – profesjonalistów w każdym calu z ich umiejętnościami i doświadczeniem. Jestem przekonany, że wszyscy lekarze są narzędziami w rękach naszego Zbawcy. Chrystusowi Panu i lekarzom zawdzięczam drugie życie. Z wdzięcznością wymieniłem ich w trakcie naszej rozmowy. Do tego grona dołączam doktora Jerzego Sieńkę, przyjaciela rodziny, który wspierał nas w tych trudnych chwilach oraz personel pielęgniarski i rehabilitacyjny.
Gorąco dziękuję mojej kochanej żonie, która swą modlitwą, ufnością i wiarą  bardzo mnie duchowo umacniała. Wdzięczny jestem moim córeczkom i synowi wraz z ich rodzinami za duchową pomoc. Dziękuję wszystkim, którzy o mnie się modlili, choć tempo zdarzeń było tak błyskawiczne, że  zdecydowana większość zborowników dowiedziała się o mym przeżyciu już po operacji. Niech Bóg wam wszystkim obficie błogosławi!

Dziękuję za to poruszające świadectwo. Bogu nich będą dzięki! W ogłoszeniach zborowych poproszę, by mocno Ciebie nie ściskano, niech mostek zrasta się w przewidywalnym tempie.

Wybrana Pani! Życzę zdrowia, niech „ będziesz tak zdrowa, jak dobrze wiedzie się Twej duszy”.

Pokój Tobie! Miej w pamięci wszystkich chorych. I w modlitwie, i czynie, na ile siły pozwolą.

bp senior Mieczysław