18 marca 2017

Listy do Wybranej Pani - List Dwunasty



To rzeczywiście wyjątkowe spotkanie, bo nie spodziewałaś się takiej rozmowy z doradcą bankowym. Nie pytam o szczegóły, wystarczą informacje, które przytoczyłaś. Zawsze z radością podkreślałem, co tym razem z jeszcze większą radością czynię, że każdy z nas ma być gotowy do wytłumaczenia się z nadziei naszej”, czy gdy ktoś - jak to ujmuje przekład ekumeniczny -   żąda  słowa o nadziei, która jest w was. (1P 3,15) .
Miałaś ponadto komfortową sytuację, bo - jak piszesz - Twój rozmówca sam się najpierw wyznaniowo przedstawił, nim o to samo Ciebie poprosił. I chociaż jesteście rozdzieleni przeszło tysiącletnią historią, podkreślasz miłą atmosferę owego dialogu. Jedna tylko rzecz Cię zaniepokoiła, bo Twój interlokutor przed wielu laty został zaproszony po raz pierwszy do zielonoświątkowców nieokreślonej proweniencji na nabożeństwo w okolicach Chicago, na którym ludzie padali, wydawali dziwne dźwięki nie mające nic wspólnego z glosolalią ( to Twe uściślenie nieznane rozmówcy), wręcz konwulsyjnie miotali po dywanowej podłodze. Mimo że zapraszający próbował to wszystko tłumaczyć, efekt był znikomy. Więcej, spowodował, iż nigdy nie pojawił się na nabożeństwie w kraju ze względów estetycznych -  jak to określił, choć miał  taką możliwość wręcz po sąsiedzku. Pytasz, co o tym sądzę.

Chyba nie wiesz, że przed laty zostałem poproszony o opracowanie porządku, słowo liturgia nie mogło się pojawić, nabożeństw okolicznościowych, czyli takich, na których przeważają osoby spoza naszej wspólnoty. Taki charakter mają na przykład śluby i pogrzeby. Zleceniodawcy zauważyli bowiem, że niekiedy, niektórzy nie są w stanie z takimi faktami sobie poradzić. Starałem się to zadanie wykonać jak najlepiej, odczuwałem wręcz intuicyjnie, że pewni  uczestnicy tych uroczystości pojawiają się po raz pierwszy i jedyny. Będą zatem mieli wyobrażenie na całe życie o kościele na postawie tegoż jednostkowego doświadczenia.

Zachęcając do wykonania zadania, przytoczono przykład ślubu kościelnego(miało to miejsce jeszcze przed ustawowym unormowaniem tej kwestii), na którym wręcz nie zauważono nowożeńców, choć ich ślubny strój służył pomocą. Piszę o tym bez zahamowań, bo naprawdę nie pamiętam ani nie odnotowałem w dzienniku, w jakim konkretnym zborze miało to miejsce. Upraszczając nieco, były trzy kazania nietematyczne zakończone wezwaniami ewangelizacyjnymi. Czas płynął, aż wreszcie ktoś z przywódczej pierwszej ławki przypomniał po cichu, a jego głos dotarł do każdego w niezbyt dużej kaplicy, że mamy przecież ślub. Zapewne nie brakowało członków rodzin, gości, którzy znaleźli się po raz pierwszy w protestanckiej społeczności. Stawiam Tobie i sobie pytanie, z jakim obrazem wyszli z tej uroczystości? Oczywiście nie wiem, ale mogę przypuszczać, że to, co zobaczyli zostało z nimi na całe życie w opisie nie tylko ślubowania, lecz i naszego Kościoła.

By nie tylko obracać się w dawnych latach, coś ze współczesności. Zacznę jak w bajce, choć to prawdziwa bajka(oksymoron). Za lasami, za górami ktoś z innego nie tak dawno zaistniałego zboru, niespodziewanie w letnie ferie odwiedził inną społeczność tego samego kościoła. Wrócił do swego domu z dwoma spostrzeżeniami, które potem wyraził publicznie. Pierwsze mówiło o braku młodzieży, a drugie brzmiało: Młody kaznodzieja tak krzyczał, tak ostro mówił, że u nas, to by nie przeszło. Mam nadzieję, że jeszcze raz pokona lasy i góry, ale jeśli to nie nastąpi, taki obraz pozostanie na całe życie. Nie rozstrzygam, czy bajkowa postać ma rację, mówię o jej wyniesionym przekonaniu.

Wybrana Pani, oto moja próba odpowiedzi. Myślę, że wynika ona ze Słowa: Każdy z nas niech się bliźniemu podoba ku jego dobru, dla zbudowania. ( Rz 15, 2).

Pokój Tobie, pozdrów wszystkich, którzy nie szukają korzyści własnej, lecz dobra wielu, aby zostali zbawieni.

bp senior Mieczysław