29 kwietnia 2024

Listy do Wybranej Pani - List Sto Siedemdziesiąty Piąty

Obawiałem się, że z różnych powodów nie zdążę napisać w kwietniu. Najpierw dni świąteczne, potem moje zmagania zdrowotne zakończone na tym etapie w środku ubiegłego tygodnia. Pogoda też zaskakiwała, potwierdzając przysłowiową charakterystykę miesiąca. Może bym się poddał, gdyby nie telefon Stefana Archutowskiego (naszego  szefa), który zachęcił do przygotowania jakiejś ciekawostki historycznej na piątkowe, majowe spotkanie naszej grupy pokoleniowej 70+. A o niej za chwilę. Chcę bowiem z pewnym żalem napisać, że mam z okna przykry widok, bo pięknie rozwinięty biały bez, wrażliwy na ujemną temperaturę, został zniszczony przez przymrozki. Każdego ranka spoglądam z płonną nadzieją, iż powróci do poprzedniego pięknego, bujnego w bieli, stanu. Wracam do kościelnej ciekawostki. Teraz nie podam, co przygotowałem na majówkę. Wskażę tylko kwietniowy przykład.


 

Czytałem fragment mojego wywiadu z Mirosławem Kopysiem, który 8 stycznia  2013 r. obchodził swe 50. urodziny. Słuchacze mieli odgadnąć o kogo chodzi. Nagrodą w przypadku niewiasty był pocałunek w czółko, a mężczyzny braterski uścisk. Pierwszy fragment brzmiał:

Byłem wychowany przez moich rodziców bardzo bogobojnie. W orkiestrze był Artur [pominąłem tę część zdania] młody nawrócony już chłopak, z którym byłem razem z innymi w tym samym pokoju. Nie krępował się mówić o Bogu i zaprosił mnie na spotkanie młodzieżowe w "Betanii". Pierwszy raz poszedłem z pragnieniem, żeby kościół był zamknięty. I tak się stało, bo młodzieżowe było w "Witamince", a więc w pewnym oddaleniu od drzwi wejściowych, i trzeba było klamką dać wyraźny znak, że ktoś chce dołączyć, a ja jedynie delikatnie nią ruszyłem. Następnym razem było już lepiej. Trzecia moja wizyta w Zborze miała miejsce w czasie wizyty pastora Włodzimierza Makowskiego z Kanady, który dzielił się świadectwem swego uzdrowienia. Wtedy uwierzyłem, że Bóg jest żywy, realny i gdy kaznodzieja zachęcił do podjęcia decyzji i pójścia z Chrystusem przez życie, moja ręka wręcz sama poniosła się w górę. W ten sam wieczór napisałem swoją pierwszą pieśń - i tekst, i muzykę.

Niestety, nikt jeszcze nie zidentyfikował mego rozmówcy. Czytałem więc dalej: Na chrzest dotarłem, gdy już kończyło się nabożeństwo, trwały ogłoszenia, było więc po chrzcie pozostałej piątki. Pastor podjął błyskawiczną decyzję i ochrzcił zanurzając mnie całkowicie, sam będąc - jak napisał później z humorem - do pasa zamoczony dwukrotnie w swej todze. I jeszcze jeden wątek. Było już po Wieczerzy Pańskiej, więc agapa, społeczność stołu, w "Witamince" rozpoczęła się od uroczystego udzielenia mi Komunii. To też zapewne jedyny taki przypadek.

W trakcie czytania tego fragmentu usłyszałem wręcz równocześnie prawidłową odpowiedz Ali Baczkowskiej i Franciszka Wojnowskiego. Oczywiście, otrzymali zapowiedzianą nagrodę. By wyjaśnić w tym liście powody spóźnienia, dodam jeszcze fragment: Pamiętam doskonale, bo 12 kwietnia 1987 r. - dniu planowanego chrztu - miałem koncert orkiestry wojskowej, w której odbywałem wojsko, jak na co dzień mówiliśmy. Wiedziałem, że odbędzie się w Policach, ale nie znałem adresu ani godziny zakończenia. Więc za wojskowym autobusem podążał dyskretnie samochód osobowy - a za kierownicą siedział Ryszard Leśniak, dziś mieszkający w Kanadzie - którym miałem dotrzeć jak najszybciej po koncercie na mój chrzest wiary.

Oto fragmenty biografii  rozpoznanego Mirosława Kopysia, który usługuje nam od chwili chrztu wiary pieśnią i muzyką wraz z żoną i zespołem (z dwuletnią przerwą w Policach, gdy tam była potrzeba w nowo powstałym Zborze). Nie jest, nie może być anonimowy i to jest główne przesłanie!

Wybrana Pani! Tych, którzy w różnoraki sposób nam służyli lub służą trzeba wspominać zawsze. (por. 2 Tm 1, 3).

Pokój Tobie! Jezus Chrystus wczoraj i dziś, Ten sam i na wieki. (Hbr 13, 8).                                     

bp senior Mieczysław